"Drogi Świenty Mikołaju..."

80 14 2
                                    

*błędy w liście jak i w tytule są oczywiście specjalnie...ale nie wiecie jak mnie one bolały, kiedy je pisałam*





„Drogi Świenty Mikołaju,
Nie chcę rzadnej lalki, misia ani nawet tego dóżego zestawu młodego hemika, ktury kiedyś tak bardzo chciałam mieć. Jeśli faktycznie jesteś prawdziwy i faktycznie posiadasz nadzwyczajną moc spełniania dzieciencych marzeń, to proszę, pozwul spotkać mi się z mamusią. To jest moje świąteczne rzyczenie.

                                                  Całuję, Ada

PS. Na stoliku w salonie bendą na ciebie czekały czekoladowe ciasteczka i mleko. Mam nadzieję, rze okarzą się smaczne.”



Odłożyłam swoją czerwoną kredkę z powrotem do pudełka. Spojrzałam na pomiętą, zażółconą kartkę, która teraz lśniła od rubinowego koloru.

Z szuflady starego, ciemnego sekretarzyka wyjęłam złoty brokat. Obróciłam mały słoiczek w ręku, z zachwytem zatapiając się w tych niezwykle błyszczących drobinkach.
Otworzyłam pokrywę i obsypałam nią kartkę.

Koślawe, dziecięce literki zaczęły powoli kontrastować z moim ogólnym zamysłem zapełnienia każdego możliwego miejsca dozą słodyczy.

Wzdrygnęłam się lekko z odrazą, spoglądając na skończoną pracę.

Uroczo. Nieestetycznie. Niewinnie. Niestosownie. Ładnie. Odrażająco.

Westchnęłam cicho.

„Tak bardzo nienawidzę udawać niedorozwiniętego gówniarza”

* * * *

- Tatusiu...czy możemy iść na cmentarz?

- Teraz? O tej godzinie? Jest zbyt późno. Powinnaś już iść spać.

Spojrzałam się na stojący nieopodal kominka zegar, który zrobiony był na specjalne zamówienie.

Specjalne zamówienie, z okazji pogrzebu mej matki. Kiedy wskazówki wybijały dwunastą, można było usłyszeć z wnętrza szkieletu piękną melodię.

Piękną melodię, którą skomponowała mama, tuż przed nagłą śmiercią.

Tak, moja matka była kompozytorką. Co więcej, tworzyła muzykę jak nikt inny. Tata zawsze ze śmiechem powtarzał, że jest damską wersją boga Apollo. Kiedy tylko dotykała swoimi smukłymi palcami klawiszy fortepianu, wszyscy rozpływali się z zachwytu.

Jej ostatnie dzieło, było zadedykowane specjalnie dla mnie. Stworzyła je w dzień moich piątych urodzin. A dokładniej wtedy, kiedy bliscy spotykają się przy świątecznym stole i składają sobie nieszczere i drętwe życzenia. Wigilia.

Zamknęłam oczy, zatrzymując tym samym rękę, którą trzymałam na grzbiecie czekoladowego misia.






Pamiętam, jakby to było wczoraj.

Bawiłam się tego pamiętnego dnia, tak jak dzisiaj, moim ukochanym pluszakiem.

Nie usłyszałam, jak idzie w moją stronę. Zresztą, ona zawsze potrafiła się doskonale skradać.

Złapała mnie mocno za ramiona i podniosła do góry. Pisnęłam ze szczęścia. Mama zaśmiała się, a następnie obróciła się ze mną kilka razy wokół własnej osi.

Kiedy mnie postawiła, kucnęła przede mną, a ja schowałam niewinnie ręce za plecami.

Patrzyła mi się przenikliwie w oczy, jakby próbowała przebadać całą moją duszę. Po kilku minutach intensywnego wgapiania się we mnie, z obszernej kieszonki swojego swetra wyjęła śliczną, małą pozytywkę.

Nie była ani zawinięta w jakiś gustowny papier ani włożona w uroczą torbę. Mama doskonale wiedziała, że nienawidzę zapakowanych prezentów.

Kiedy wzięłam od niej ciężkie pudełko, usłyszałam szept jej delikatnego, przyjemnego głosu.

-„Wesołych Świąt, Mario.”







Otworzyłam znowu oczy. Poczułam, jak po policzku spływa mi samotna łza.

Mama nazywała mnie Marią, mimo, że zostałam ochrzczona imieniem Ada.

Tylko ona wiedziała. Tylko ona wiedziała, że jestem bardzo mądra i wiem więcej, czuję więcej niż inne dzieci.

Tylko ona wiedziała, że uwielbiam Marię Skłodowską-Curie.




Tata zerknął na mnie znad gazety. Chyba zauważył, że płaczę, bo natychmiast się podniósł i skierował do przedsionka.

Usłyszałam, jak zakłada swoje zimowe buty.

- Ostatni raz. Ten ostatni raz, wychodzimy gdzieś o 23. Ubieraj się.

* * * *

Po powrocie z cmentarza, można było wywnioskować, że jest jeszcze 23 grudnia.

To upiorne miejsce stosunkowo znajdowało się niedaleko naszego domu, co było zarazem szczęściem i przekleństwem.

- Tatusiu... – zaczęłam, kiedy próbował po raz enty uśpić mnie jakąś głupią i denną bajką – myślisz, że mama jutro przyjdzie?

- Nie wiem córeczko, nie wiem... – pogłaskał mnie lekko po głowie, jego oczy zaszkliły się lekko – sam chciałbym ją znowu spotkać...chociaż ten ostatni raz...

Przetarł oczy rękawem. On nie lubi przy mnie płakać. A przecież tyle razy widziałam, jak to robi, od śmierci mamy. Dwa lata. Jutro miną dwa lata.

- Proszę, śpij już. Kocham Cię, skarbie.

- Też Cię kocham tato. Dobranoc.

Kiedy wyszedł z mojego pokoju, wybiła godzina 12 w nocy, a ja usłyszałam znowu tą boleśnie piękną melodię.

Zasnęłam z poduszką mokrą od łez.

* * * *

Obudził mnie nagły huk. Moje przerażenie sięgnęło zenitu, kiedy uświadomiłam sobie, że nasz pies został w budzie na dworze i nie mógł stworzyć takiego hałasu. Tata także nie mógł mieć z tym nic wspólnego, bo śpi kamiennym snem.

Zawinęłam się w kołdrę i przekręciłam na drugi bok, mocno zaciskając powieki.

Nagle dotarło do mnie coś absurdalnego.

A może to...

...Mikołaj?

Nie. Nie. Bezsens. Czysty bezsens.

Próbowałam z powrotem zasnąć.

Bezsens.

Mijały minuty, a liczenie baranów nie pomagało. Myślenie o czymś miłym również kończyło się fiaskiem.

Kiedy już powoli ze zmęczenia i nerw odpływałam w krainę Morfeusza, usłyszałam ponowny huk. Tym razem głośniejszy.

Warknęłam wściekle. Większość dzieci w moim wieku krzyknęłoby ze strachu i uciekło do pokoju rodziców, ale ja byłam inna. Bardzo szybko stawałam się nerwowa o byle błahostkę, przez co moje zachowanie w przedszkolu było skandaliczne.

Usiadłam na łóżku i założyłam na stopy kremowe kapcie.

Nie wzięłam żadnej latarki, myśląc, że włączę po prostu światło za pomocą włącznika znajdującego się na dole w salonie.

Szłam nie zwracając uwagi na uchylone drzwi do pokoju taty.

Nie zwróciłam nawet uwagi na jego zadźgane, martwe ciało.

Dotarłam do schodów.

Cała moja pewność siebie nagle uleciała. Mimo wszystko, jestem przecież tylko bezbronną, małą dziewczynką. Co z tego, że jestem inteligentna? Mordercy do szczęścia nie będzie potrzebna taka informacja. Zabije mnie, ot tak po prostu.

Przełknęłam nerwowo ślinę. Mogłam chociaż wziąć coś do obrony...

Powoli zaczęłam schodzić na dół.
Migające, kolorowe lampki zawieszone na poręczy, dawały trochę otuchy.

Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na dole. Po mojej prawej stronie rozpościerał się widok dużego salonu. Już z mojego punktu widzenia można było dostrzec, czy ktoś jest w środku, czy też nie.

Pusty.

Pusty, dopóki nie zauważyłam rozlanego mleka i porozrzucanych ciastek na panelach.

Weszłam niepewnie do środka. Kto mógł to zrobić? Tata śpi. Na pewno. Psa nigdzie nie widzę.

Mikołaju?

Mimowolnie zerknęłam na dużą, urodziwą choinkę. Pamiętam jak kilka dni temu razem z tatą ją dekorowaliśmy. Mieniła się od ślicznych, różnokolorowych bombek i łancuchów.

Teraz pod jej pniem dostrzegłam leżący prezent. Zapakowany.

Prychnęłam lekceważąco, zapominając o hałasie.

Podeszłam do drzewka i usiadłam na podłodze. Wzięłam pudełko do rąk i potrząsnęłam nim tuż przy uchu.

Co to do diaska jest?

Nie chciałam czekać do rana. Złapałam za kokardkę i rozwiązałam ją. Po rozdarciu czerwonego papieru, moim oczom ukazała się lalka.

Zwykła, sztuczna lalka Barbie.

Wściekłam się. Tak bardzo się wściekłam.

Ja nie chcę lalki. Nie chcę. Nie chcę!

Uderzyłam pięścią o drewnianą podłogę.

- Ja chcę...do mamy... – szepnęłam cicho

Znowu poczułam łzy pod powiekami. Tym razem bezustannie spływały one po moich licach, docierając do mojej różowej piżamy.

Schowałam twarz w dłoniach.

Usłyszałam jak wybija godzina trzecia w nocy.

Melodia.

Ta boleśnie piękna melodia, skomponowana przez mamę.

Jak...?

Spojrzałam na zegar. To nie z niego ona dochodzi. Siłą rzeczy, po prostu nie może.

Nie ma dwunastej. Nie ma.

Jest trzecia. Trzecia.

Poczułam przeszywający chłód.

Spojrzałam przed siebie.

Twarz mojej matki, kilka centymetrów ode mnie.

Krzyknęłam głośno, przeraźliwie.

Nie wyglądała tak, jak zapamiętałam. Nie miała zaróżowionych policzków, pełnych ust ani ciepłych, niebieskich oczu.

Ta twarz była martwa.

Zapadnięta, sucha, czarna jak smoła. Z jednego policzka odpadał płat skóry, widać było mięśnie. Nos przypominał dwie szerokie dziury, zęby wychodziły ze swoich miejsc, pognite, zażółcone, a oczy...

...jakie oczy?

Tylko dwa małe, migoczące przeraźliwym blaskiem punkciki na tle wielkich, czarnych i pustych otworów.

Bałam się. Mimo to, nie potrafiłam oderwać od niej wzroku.

Nie potrafiłam odwrócić wzroku od mojej matki, która była chodzącym, żywym trupem.

Nie odrywając ode mnie swoich strasznych ślep, podała mi pozytywkę.

Tę samą pozytywkę, którą dostałam dwa lata temu na urodziny i którą włożyłam później do jej trumny.

Niepewnie wzięłam ją znowu do rąk, zabierając ją z kościstej dłoni.

Ta boleśnie piękna melodia, grana nie ze starego zegara, a ze starego, brudnego pudełka.

Pogłaskałam ją czule, uśmiechając się lekko.

- Dziękuję Ci, Mikołaju...- szepnęłam sama do siebie

W momencie, kiedy wyciągnęłam szeroko ręce z zamiarem przytulenia mojej martwej matki, ona zrobiła to samo.

Byłam szczęśliwa, dopóki w jej zgniłej ręce nie błysnęło ostrze noża.







Boleśnie piękna melodia roznosiła się echem po całym domu, docierając do świątecznych, kolorowych lampek, docierając do psa, który skomlał cicho w budzie, docierając do dwóch, zmasakrowanych ciał i docierając do tej jednej, jedynej osoby, poruszającej się przy stoliku.

W ręku trzymała czerwoną kredkę.

Po chwili na zażołconej kartce, koślawymi, dziecięcymi literkami można było dostrzec jedno, niepozorne zdanie.

„Wesołych Świąt, Mario.”











----------
Wesołych Świąt?
Nie?
To nie.

Trochę późno, nieprawdaż?
Z drugiej strony, chociaż nie dodałam tego w lecie. To już coś.

Mam nadzieję, że najedliście się w ostatnich dniach za wszystkie czasy.

Żywe trupy na pewno nie pogardzą tak idealnie przyrządzonym daniem.

Miłego dnia, miłej nocy.


~ Akusaga podczas Nocy Żywych Trupów




Przybyłem. Zobaczyłem. Umarłem.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz