- No to jesteśmy w głębokiej dupie - obwieścił głośno i wyraźnie, gdy zdołał otrząsnąć się choć minimalnie z doznanego szoku.
Drżał. Drżał na całym ciele, niczym osika, nie mogąc tego opanować. To był cud, że w ogóle zdołał ustać na galaretowatych nogach, kiedy został nieoczekiwanie świadkiem tragedii. Co rusz w jego głowie odtwarzała się ta scenka. Krok po kroku w spowolnionym tempie. Zapętlała się i ponownie się rozpoczynała, sprawiając mu okrutną agonię. W połączeniu z dźwiękiem wystrzału wydobytego z broni, jaki go prześladował, powodowało wręcz apogeum w jego wnętrzu. Miał ochotę zakryć uszy i skulić się w kącie, aby zbudować wokół siebie niewidzialny mur, który by go od niego odgrodził. Tak jednak nie zrobił, bo był świadomy, że niczym by tym nie wskórał. Przyczyna jego katorgi mieściła się w jego umyśle, nie w świecie rzeczywistym, w którym stał przed faktem dokonanym i nie wyglądało na to, aby Bóg zamierzał z dobroci serca cofnąć bieg wydarzeń.
- Ja... ja tak bardzo przepraszam... - złowił uchem zachrypnięty od szlochu głos, dochodzący z dołu.
Dopiero wtedy poczuł mocniejszy uścisk na swoich nogach. Tak, to by tłumaczyło, dlaczego tak dzielnie się trzymał i nie upadł, niczym Sherlock-pieprzony-Holmes z dachu na ten dmuchany materac. A sądził, że przynajmniej jego ciało daje radę, mimo spustoszenia, które rozrywało go od środka.
- Ja nie chciałem... samo mi wymskło ... - wyjęczał po raz któryś Kevin, tworząc mokre plamy od łez na jego spodniach.
Wymskło. Wymskło. Wymskło.
Właśnie z tego ''wymsknięcia się'' są w takiej, a nie innej sytuacji.
Moriarty nie żyje, co oznaczało rozbicie się jego siatki.
Dwie godziny wcześniej.
- Już... już tylko trochę... - wymamrotał, muskając zgrabnymi ruchami poliki mężczyzny pędzelkiem, jakby był w tej dziedzinie od dawna wprawiony. A może właśnie tak było?
Lawirował wokół niego, niczym sęp, który dopatrzył się swej zdobyczy i tylko czeka na odpowiedni moment, aby ją chwycić swymi szponami i wzbić się wysoko w przestworza.
Sebastian zagryzł odruchowo wargę. Nie był co do tego przekonany. Właściwie nie miał pojęcia, po co jest tyle tego zachodu, jeśli chodzi o stronę wizualną. Najważniejszy był plan, czyż nie? Pozostałe sprawy traciły na wartości, bo były zbyt błahe, aby się nimi przejmować.
Jednak nie. Musiało być wszystko dopięte na ostatni guzik. Dosłownie.
Kevin tak naskakiwał Moriarty'ego, jakby był conajmniej drugim cudem świata. Pierwszym cudem był naturalnie w jego mniemaniu ten... propagantyczny ship, o jakim co kilka sekund musiał wspomnieć, bo inaczej z mózgu mężczyzny zrobiłaby się papka, wypływająca mu wszystkimi możliwymi otworami. Breji, co prawda, nie byłoby wiele zważywszy na potencjalny rozmiar wspomnianego organu, także to byłaby naprawdę niewielka strata.
- Gotowe! - oznajmił stażysta piszczącym głosem typowej fanki Zenka Martyniuka, która kupuje co roku bilety na sylwestra z TVP 2, byle tylko usłyszeć na żywo jego ''wszystkie dłonie klaszczą, jak najwyżej''.
Jim uchylił powieki i zapatrzył się w swoje odbicie w lustrze. Wszelkie jego niedoskonałości zniknęły, niczym za pomocą czarodziejskiej różdżczki, w tym wypadku pędzelka Kevina, który go dopiększył.
Był boski.
Przez parę ostanich nocy nie mógł zmrużyć oka. Był przez to w tak fatalnym stanie fizycznym, że jego twarz zdawała się postarzeć o przynajmniej parę dobrych lat. Na dodatek posiadał takie worki pod oczami, że wyglądał, jakby dopiero wrócił po ostrej imprezie, na której nie tylko znajdowały się napoje wysokoprocentowe, ale również i wszelkie możliwe figurki Sherlocka.

CZYTASZ
The Private Life of Jim Moriarty | PL
FanfictionZastanawialiście się kiedyś, co się działo w życiu jedynego przestępcy-konsultanta, od momentu jego pierwszego spotkania z Sherlockiem ? Co go skłoniło do jego następnych ruchów i decyzji? O co tak naprawdę chodzi w jego ''The Final Problem''? I co...