°three

525 103 40
                                    

Po przeczytaniu wiadomości od Learoyda, Mackenzie nie zdołał zmrużyć oka przez resztę nocy. Nic dziwnego, że sprezentował Richardowi łatwy udział w drugiej serii konkursu.

Normalnie, oglądając zawody z perspektywy widza, opisywałby już przebieg wydarzeń na Twitterze. Teraz nie zamierzał nawet włączać komórki. Sam nie rozumiał, co nim kieruje. Przecież na dobrą sprawę, Jonathan jest mu zupełnie obcy. Nigdy dotąd nie mieli okazji porozmawiać. Dlaczego przejmował się więc uczuciami nieznajomego? Może przeczuwał coś podświadomie...

Okazja do wymiany zdań między zawodnikami nadarzyła się stanowczo za wcześnie, a w dodatku z zaskoczenia. Boyd-Clowes poślizgnął się bowiem na mokrej podłodze w toalecie, wpadając w ramiona Jontiego. Kanadyjczyk mógłby przysiąc, że nigdy wcześniej nie czuł się tak zażenowany, jak w tamtym momencie. Z ulgą odkrył, że Francuz też nie czuje się zbyt komfortowo w zaistniałej sytuacji, zważywszy na jego zaróżowione policzki i rozbiegany wzrok.

- Och, mój wybawicielu! - Mackenzie, jak zwykle zresztą w sytuacji, z której nie potrafił wybrnąć, zaczął żartować. Kiedy jednak zobaczył, że kąciki ust Learoyda ani drgną, spoważniał i poklepał chłopaka po ramieniu. - No ale serio, dzięki za pomoc.

- Śmieszek z ciebie... - westchnął Jonty. Mac poczuł się, jakby Francuz był typową żoną, która nagle strzela focha. Nie miał jednak do niego pretensji, bo wiedział, w czym problem.

- Masz stuprocentową rację - odparł, przykładając rękę do serca. - I często robię coś, nim pomyślę. Na przykład wczoraj wieczorem: nie pomyślałem, że mój tweet cię urazi.

Dopiero, gdy skończył mówić, spojrzał na rozmówcę. Ten nadal z kamienną twarzą wpatrywał się w lustro na przeciwległej ścianie. Ostatecznie Boyd-Clowes stwierdził, że nie będzie przepraszał w nieskończoność. Już miał wyjść z łazienki, kiedy Learoyd odwrócił się w jego stronę i, oparty o framugę, oznajmił:

- Twój tweet wcale mnie nie uraził. Po prostu... - widać było, że chłopak waha się przed tym, co chce powiedzieć.

Mackenzie odwrócił się na pięcie i prześwidrował przenikliwym wzrokiem rozmówcę. Na policzki tamtego znów wstąpiły rumieńce, tym razem purpurowe. W jednej Kanadyjczykowi zrobiło się potwornie szkoda kolegi. Nie wyobrażał sobie, jak trudno jest być nieśmiałym.

- Ej, chodzi o to, że nie odpisałem na twoją wiadomość? - zapytał, chcąc zdjąć z Jontiego ciężar konwersacji. - Przepraszam, byłem wczoraj trochę... rozkojarzony.

- Nie ma sprawy - odparł Francuz, a wówczas kąciki jego ust delikatnie się podniosły. - Wiesz, nie mam tu zbyt wielu kolegów... - zastanowił się przez chwilę. - Właściwie tylko z Vincentem rozmawiam.

- Łał, to muszą być fascynujące rozmowy - Mac nie wytrzymał, po prostu musiał użyć sarkazmu. Po chwili jednak spoważniał. - Och, sorki. Mów dalej.

- Kiedy zobaczyłem twój wpis, z początku byłem trochę zbity z tropu. Ale później pomyślałem, że w zasadzie jesteś spoko gościem i moglibyśmy zostać... - Jonty zdawał się przez jakiś czas szukać odpowiedniego słowa, zupełnie, jakby w przeciągu kilku sekund zapomniał języka angielskiego.

- ...przyjaciółmi? - zapytał Mackenzie, drapiąc się po głowie.

- Właśnie tak - odparł rozmówca z uśmiechem. - Przyjaciółmi.

- Cóż, uważam to za możliwe - stwierdził Kanadyjczyk. - Może więc zacznijmy z czystą karta, bez tych wszystkich nieporozumień - wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze ze świstem. Wyciągnął dłoń w stronę Francuza. - Jestem Mackenzie Boyd-Clowes, ale możesz mnie nazywać Mac.

- Miło cię poznać, Mac - powiedział brunet i potrząsnął ręką Boyd-Clowesa. - Jestem Jonathan Learoyd, ale możesz mnie nazywać Jonty.

-Pfff... Jonty? - parsknął Mackenzie, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Jakoś to do ciebie nie pasuje, brzmi jak joint... - spojrzał na Learoyda, mrużąc oczy. Nagle klasnął w ręce z zadowoleniem. - Mam dla ciebie lepsze pseudo.

- Ciekawe, jakie?

- Croissant - odparł śmiertelnie poważnym tonem. Gdy wyczekująco spojrzał na Jontiego, tamten przewrócił oczami i, powstrzymując śmiech, otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz.

- Serio? Niech zgadnę: to jedyne francuskie słowo, które znasz? - zakpił i ruszył w stronę skoczni.

- Oj, przestań marudzić! Pasuje do ciebie jak ulał! - krzyczał szatyn, biegnąc za swoim nowym kolegą. - Croissant, wracaj tutaj natychmiast!

Od napisania przez Mackenziego tweeta nie minął nawet dzień, a chłopak już zdążył stwierdzić, że było warto. Miał wrażenie, że wreszcie będzie miał prawdziwego przyjaciela.

Nie przyszło mu jednak do głowy, że Jonathan już w tamtym momencie widział w nim kogoś więcej.

croissant | leaboydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz