- Myślisz, że będą razem szczęśliwi? - zapytał Jonty, podpierając głowę dłonią. Uparcie wpatrywał się w miejskie zabudowania, po to tylko, żeby odwlec moment, w którym zacznie płakać jak małe dziecko. - Mam nadzieję, że tak.
- Też mam taką nadzieję - odparł Descombes-Sevoie, stukając placami o kierownicę. - Jeśli nie, to zmarnowałem stanowczo zbyt duuużo benzyny - swoim wyznaniem w małym stopniu poprawił Learoydowi humor, a nawet sprawił, że na twarz chłopaka wstąpił blady uśmiech.
Na dobrą sprawę, Jonathan pogodził się z faktem, że nigdy nie będzie z Mackenziem. Wydawało mu się, że są dla siebie stworzeni, ale w rzeczywistości Clowes był tylko jego pierwszym zauroczeniem, odkąd odkrył swoje prawdziwe ja. Uświadomił to sobie podczas wideorozmowy z Bicknerem - sposób, w jaki Kevin wspominał Kanadyjczyka, to, jak zmieniał mu się wyraz twarzy, gdy o nim mówił - wszystko to pokazywało, o ile mocniejsze jest jego uczucie od chwilowej fascynacji, którą odczuwał Francuz. Dlaczego więc płakał, opuszczając Toronto?
Płakał, ponieważ bał się, że może nigdy nie znaleźć osoby, która darzyłaby go uczuciem chociażby zbliżonym do tego, jakie istniało między Mackenziem a Kevinem. Bał się, że zawsze już będzie sam, do końca życia żałując, że nie zgodził się być dla Mackenziego pocieszeniem po "KB", którego ukrytego znaczenia nigdy nie próbował odkryć. Bał się... właściwie sam nie wiedział, czego jeszcze się bał. W głowie mu się pomieszało, a zdawkowe spojrzenia, jakimi obdarzał go Vince, dodatkowo zbijały go z tropu.
- Wszystko w porządku, Jonathan? - zapytał z niekrytą troską w głosie. - Chusteczki są w schowku na mapy.
- Dzięki, wszystko okej - odparł chłopak, ze świstem wdychając świeże powietrze.
- Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić - wypalił nagle Vincent, wpatrując się w jezdnię przed sobą. Odpowiedziała mu cisza, więc kontynuował swój monolog. - Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
- Czy ty cytujesz Małego Księcia? - Jonty z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
- W końcu to nasz skarb narodowy - odparł Sevoie z szerokim uśmiechem. - Wszystko, co tam przeczytasz, jest aktualne do dnia dzisiejszego.
- Okej, okej. Rozumiem, o co ci chodzi z oswajaniem - przewrócił oczami, ocierając ostatnie z łez, które spłynęły po jego policzkach. Popatrzył na starszego kolegę pytająco. - Ale co ma do tego wszystkiego drugi z cytatów?
Pod pozorem skupienia na drodze, Vince zwlekał z odpowiedzią przez pewien czas. W końcu jednak odchrząknął i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Miałem na myśli, że, no wiesz... - przez moment kiwał głową, myśląc nad dalszym komentarzem. - Na pewno jest na tym świecie ktoś, dla kogo jesteś bardzo, baaardzo ważny. I choć ty tego nie zauważasz, ten ktoś będzie przy tobie, choćby nie wiem, co miało się wydarzyć.
Jonathan z początku milczał, interpretując w myślach usłyszane słowa. Ostatecznie na jego twarzy zawitał ogromny uśmiech, a na policzki wdarły się rumieńce. Poprawiając się na fotelu pasażera, odwrócił tak, aby siedzieć do Vincenta przodem.
- Masz rację, na pewno istnieje ktoś taki - pokiwał głową, nie przestając się uśmiechać. - Ktoś, kto spełni każdą moją prośbę, nieważne, jak głupia by ona nie była - dodał, a Descombes-Sevoie zgodnie pokiwał głową. - Na przykład, gdybym powiedział: rzucamy wszystko i lecimy do Kanady - wtedy ten ktoś o nic by nie pytał, tylko zaczął planować podróż.
Vince zaniemówił, co tylko potwierdzało przypuszczenia Jontiego. Samopoczucie chłopaka w jednej chwili poszybowało do nieba, wprawiając go w euforię. Bał się, że nigdy nie spotka prawdziwej miłości, ona tymczasem, w osobie Vincenta, od miesięcy była na wyciągnięcie ręki. Dosłownie.
Kiedy zatrzymali się na światłach, a kierowca zaciągnął ręczny hamulec, nie zdążył położyć dłoni z powrotem na kierownicy - spotkała się ona bowiem z dłonią Learoyda. Sevoie niepewnie spojrzał na młodego Francuza, który promiennie się do niego uśmiechał.
- Jonathan... - zaczął mężczyzna, jednak rozmówca mu przerwał.
- Od dziś nazywaj mnie Croissant - polecił zdecydowanym tonem.
Vince uśmiechnął się sam do siebie, nie wierząc w to, co właśnie się działo.
- Okej. W takim razie, gdzie się kierujemy, Croissant? - zapytał, mocniej chwytając dłoń chłopaka.
Jonathan spojrzał na słońce chowające się za linią horyzontu, na dłoń splecioną z dłonią Vince'a, aż w końcu wbił wzrok przed siebie i lekkim tonem oznajmił:
- Do domu.
CZYTASZ
croissant | leaboyd
FanfictionGdzie Mackenzie po raz tysięczny robi coś, nim pomyśli, ale tym razem nareszcie ponosi konsekwencje swoich czynów.