°five

496 99 37
                                    

Jonathan był najfajniejszym kumplem, jakiego tylko Mackenzie mógł sobie wymarzyć: nie obrażał się o byle co, pozwalał robić sobie z siebie żarty, no i co najważniejsze, przez swoją buźkę przyciągał do siebie masę dziewczyn. Boyd-Clowes nie rozumiał, dlaczego Croissant miałby mieć większe szanse, niż on, zawsze miał bowiem o sobie dość wysokie mniemanie.

Ale naprawdę, dziwiła go zupełnie inna rzecz - ilekroć jakaś młoda dama zawiesiła swe łapczywe oko na młodym Francuzie, ten całkowicie ją olewał. Dlaczego? Na to pytanie Kanadyjczyk nie znał odpowiedzi. A przynajmniej nie chciał znać. Wówczas wystarczył mu fakt, że jego nowy przyjaciel jest idealną przynętą na hoteczki.

- Croissant, musimy pogadać - powiedział pewnego razu, podczas przechadzki po wiosce narciarskiej. Serce mu się krajało, widząc, jak piękna blondynka, odrzucona przez Learoyda, obraca się na pięcie i dumnym krokiem odchodzi spod skoczni.

- Wow, mówisz tonem mojego ojca - zaśmiał się brunet, naciągając na głowę kaptur.

- Może on też się o ciebie martwi - westchnął Mac i poklepał kolegę po ramieniu. - Słuchaj... dlaczego odpychasz od siebie wszystkie te ślicznotki? - mimo, że widział rumieńce wstępujące na twarz Francuza, nie odpuszczał. - Coś jest z tobą nie tak?

- Czy to, że nie chcę flirtować z nieznajomymi kobietami, świadczy o tym, że coś ze mną nie tak? - spytał Jonty, jakimś obcym głosem. - Przecież ja ich nie znam. One oczywiście myślą, że mnie znają, bo przeglądają moje social media całymi dniami i nocami. Ale w rzeczywistości, gówno wiedzą.

Mackenzie nigdy nie widział Jonathana w takim stanie. Szybko złożył broń i odtąd prowadził konwersację w spokojniejszy sposób:

- Uwierz mi, wiem, o czym mówisz. Ale nie wszystkie dziewczyny takie są - widząc spojrzenie rozmówcy pt. "Takie, czyli jakie?", wziął głęboki wdech. - Nie wszystkie są głupie, płytkie, dwulicowe, podłe, rozpuszczone, bezduszne...

- Dobra, luz. Rozumiem, nie każda hotka to wariatka - uśmiechnął się Rogalik. Nie zdawał sobie sprawy, ile dla Mackenziego znaczył jego monolog.

Głupia,... podła,... dwulicowa... - z każdym wypowiedzianym słowem Boyd-Clowes przypominał sobie tę jedną osobę, którą obiecywał sobie zapomnieć.

Czy tego chciał czy nie, jego piękna Kate Barnes zawsze wracała. Nieważne, z iloma dziewczynami spotykał się przelotnie przez ostatnie miesiące - jej szarozielone oczy, rudawe, długie włosy i figlarny uśmieszek na dobre wtopiły się w każdą myśl chłopaka. Nie potrafił porzucić wakacyjnych wspomnień ani też słonecznego, ciepłego, wyidealizowanego wyobrażenia o młodej studentce z Chicago.

- Po prostu... - zaczął Kenzie, kiedy nagle uświadomił sobie, że nie potrafi dokończyć zdania. O ile zawsze starał się uchodzić za twardziela, teraz miał to gdzieś. Stojąc w centrum niewielkiego miasteczka, otoczony przez tłum turystów, po prostu zaczął płakać.

Zaskoczyło go to, że Jonathan nie zaczął się śmiać, nie kpił z niego, a nawet nie odwrócił wzroku. Po prostu podszedł bliżej i objął Kanadyjczyka ramieniem. Stali tak przez kilka długich minut, a w tym czasie Mac zdążył nabrać ogromnego szacunku do Learoyda.

Kiedy wrócili do hotelu, Jonty poznał całą historię Kate Barnes, a także "pamiątkę" po niej - inicjały dziewczyny wytatuowane czarnym tuszem na przedramieniu Mackenziego.

Wielkie, głupie KB, które, mimo że wypisane w lipcu, bolało jeszcze w styczniu.

croissant | leaboydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz