°six

600 113 92
                                    

Hélas, tout a une fin. - Wszystko, co dobre, szybko się kończy.

Właśnie ta myśl zawładnęła głową Croissanta, kiedy trener postanowił odesłać go do Pucharu Kontynentalnego. Decyzja szkoleniowca pozbawiła Jontiego nawet najmniejszych okruszków jego zawodowych marzeń, zanim na dobre zaczął je snuć.

Najgorszy był jednak fakt, że Learoyd choćby nie wiem, jak bardzo chciał, nie potrafił się złościć. Jedynymi negatywnymi emocjami, które opanowały jego ciało, były smutek, strach i żal.

Smutek, że historia z nim i Mackenziem w rolach głównych właśnie się skończyła.

Strach, że owa historia nigdy już się w przyszłości nie powtórzy.

Żal, że wcześniej nie dowiedział się tego, co Kenzie wyjawił mu zeszłego wieczoru...


*poprzedniego dnia* - Croissant? - powiedział Mac z akcentem, który przypominał każdy, tylko nie francuski. - Zjedzenie czterech kebsów we dwójkę, nie było dobrym pomysłem... nie mogę się ruszyć, pomóż mi.

Jonathan starał się nie uśmiechnąć, aby uniknąć niezręcznej sytuacji. Odkąd Boyd-Clowes opowiedział mu historię swojego tatuażu, Jonty wiedział, że nie ma u niego szans. Jego serce należało do kogo innego - do niejakiej Kate Barnes.

Mimo, iż ona była dla niego tylko nieznajomą, a znał ją jedynie z opowieści, Learoyd od razu szczerze znienawidził jej zielone oczy, rudawe włosy... i właściwie ją całą. Wszystko tylko i wyłącznie dlatego, że Kenzie je kiedyś pokochał.

- Wstawaj, grubasie - burknał, jednak wyciągnął w stronę Kanadyjczyka rękę. Tamten uśmiechnął się łobuzersko, a nie doczekawszy żadnej reakcji ze strony Jonathana, otrzepał się z okruszków i złapał go za ramię. - Coś ty taki nie w sosie?

- Jutro mnie tu nie będzie, Mac - powiedział z pozoru obojętnym tonem. Szybko zorientował się, że Mackenzie wyczuł w jego głosie smutek. Przy wypowiadaniu kolejnego zdania musiał się powstrzymywać od płaczu. - Trener wywalił mnie z turnieju - fakt, że twarz Boyd-Clowesa była coraz bliżej, nie uszedł uwadze Croissanta. Francuz zwyczajnie to zignorował. - Wiem, że MŚJ też są ważne, ale to nie to samo...

W tym momencie musiał przestać mówić, bo poczuł na swoim policzku dłoń Kanadyjczyka. Spojrzał na niego pytającym wzrokiem. W oczach Kenziego zobaczył łzy.

- Mackenzie, nie musisz mnie pocieszać. Naprawdę.

- Och, Jonty... - szepnął Boyd-Clowes, po czym wpił się w usta Jonathana.

Pocałunek trwał w nieskończoność, tak przynajmniej zdawało się Learoydowi. Przez cały czas myślał tylko o tym, jakie Mackenzie miał miękkie usta. Mimo wszystko, to Francuz był pierwszym, który się odsunął. Wciąż lekko spłoszony, obserwował jak Kanadyjczyk oblizuje wargi, z krzywym uśmiechem jakby przyklejonym do twarzy.

- Co to miało znaczyć? - zapytał. W tamtej chwili samo sklecenie zdania stanowiło dla niego nie lada wyczyn.

- Jonathan, nie udawaj - Kenzie uśmiechnął się blado. - Oboje wiemy, że ci się podobało.

- Nie rozumiem... - Learoyd miał wrażenie, że jego płuca skurczyły się do rozmiaru zaciśniętej pięści. - Przecież ty jesteś hetero - spojrzał na rozmówcę. Pierwszy raz Boyd-Clowes nie wytrzymał jego wzroku. - Jesteś...?

- Nie wiem, co chciałbyś usłyszeć. Ani co świat chciałby usłyszeć - westchnął szatyn i przewrócił załzawionymi oczami. - Nie wiem, czy jestem hetero, homo, bi czy kimkolwiek innym. Wiem, że czuję do ciebie coś specjalnego, Croissant. I nie chcę szufladkować tego uczucia.

A Croissant po prostu zaniemówił. Wyznanie Mackenziego było tą jedyną rzeczą, którą marzył usłyszeć przed wyjazdem z Niemiec. Jednocześnie, przez ostatnie dni Kanadyjczyk wysyłał mu tak wiele sprzecznych sygnałów... Sam nie wiedział, co o tym myśleć.

- Co z Kate Barnes? Przecież nie wymyśliłeś tej historii.

Nie uzyskawszy odpowiedzi, Jonathan skierował się do swojego pokoju i spakował na wyjazd.


- Jesteś gotowy do wylotu? - Vincent sprawiał czasami wrażenie, jakby uważał się za ojca Jontiego. - Zabrałeś wszystko, co potrzeba?

- Tak i tak - obojętnie odparł młody Francuz. Uścisnął starszego kolegę na pożegnanie i skierował w stronę bramek.

Kiedy przeszedł kontrolę, usłyszał, że ktoś go woła. Nie po imieniu, nie po nazwisku. Po prostu...

- Croissant! - usta Mackenziego ułożyły się w perfekcyjne "O", kiedy krzyknął w stronę Learoyda. Wiedział, że kolega musi czym prędzej wejść na pokład samolotu, skinął więc do niego głową i lekko się uśmiechnął. Jonathan obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, gdy nagle usłyszał za sobą: "Historia o KB jest prawdziwa. Tyle tylko, że nigdy nie było żadnej Kate Barnes!".

Dopiero wówczas, gdy Jonty zajął miejsce w samolocie, zaczął roztrząsać słowa Kanadyjczyka - jeśli Kate Barnes nie istniała, skąd "KB" wytatuowane na ręku Mackenziego?

Nagle go olśniło: to, że "KB" nie stanowiło inicjałów ukochanej Boyd-Clowesa, nie znaczyło, że nie były to inicjały jego u k o c h a n e g o. Odpowiedź była prosta i wypadła z ust Francuza jeszcze zanim samolot wzniósł się w przestworza. "KB" jak...

-... Kevin Bickner - powiedział sam do siebie, patrząc przez okno na górskie szczyty, wciąż jeszcze spowite poranną mgłą.

Hélas, tout a une fin. - Wszystko, co dobre, szybko się kończy.

Tylko, czy na pewno?

croissant | leaboydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz