XII

5 0 0
                                    

Poszedł na cmentarz, na grób swojej rodziny.
Przemierzał las krzyży i kamiennych płyt... Kilka razy tylko spotkał po drodze jakąś starszą osobę w tym ponurym miejscu.
Stanął w końcu przed pomnikiem, upadł na kolana. Na nadgryzionej zębem czasu płycie widniał napis : ,,Rafaelowi, Sarze oraz dzieciom Leonardowi i Nikoli. Rodzinie z honorem w sercach i dobrym aż po grób."
Leo spuścił głowę. - Wszyscy tu spisani, nie wszyscy w ziemi są... Nie mogę do nich dołączyć teraz, bo ich poświecenie uczyniłbym nic nieznaczącym. - Po tych słowach spojrzał w niebo. - Boże! Ani w jedności życia ani śmierci nie pozwoliłeś trwać, zesłałeś najgorszą z kar - Ten ból... Ten ogromy ból, i po co on jest? Na co me cierpienie? Nikogo nie odkupi... A możesz być pewien, że wiele krwi zostanie przelane. Nigdy tego nie chciałem, nigdy nie miałem w planach by tak się stało. Ty sprowadziłeś na mnie ten los, choć starałem się ze wszystkich sił. Nie uchroniłeś mojego ojca, który wyznawał wszystkie twoje zasady. Nie stanąłeś w obronie tego, który był gotów oddać życie. Oddał je... W imię dobra, którym ponoć jesteś.
Ani ojca, ani matki... Ani nawet najmłodszej w rodzinie córki... Tej małej, co świata zasmakować nie zdążyła, już ten przywilej odebrałeś.
Mnie samego zostawiłeś, na pastwę! Bez ciebie iść musiałem poprzez chłód! Sam musiałem żyć! Choć w imię twych wartości i zasad, to ciebie tam nie było. A im dłużej, tym wyraźniej zostawała tylko jedna myśl - Zemsta.
Nie prosiłem o cud, nigdy o pomoc... Prosiłem lata o powód do walki, by żyć, by wierzyć.
Ja nadal proszę, ty zaś dalej milczysz... Gdzie jesteś? Jeśli wogóle...
Proszę cię ten ostatni raz, błagam wręcz... Powiedz tylko słowo, a to wystarczy. - Klęczał tak wpatrzony w niebo, ciszę przerywał tylko szum wiatru...
Po dłuższej chwili milczenia Morlun przemówił znów. - A więc milczysz, ciszą mnie raczysz... Po tym wszystkim... Nie będę z tobą prowadził wojny, wszak by to robić są dwie strony potrzebne... Natomiast zawiodłem się na tobie. - Pochylił głowę... Otarł łzy, których nigdy być nie miało. Wstał z kolan, i z głosem pełnym żalu rzekł - A czy ty diable, też żeś taki? Też masz wszystko gdzieś? Też emanujesz taką obojętnością? -
Po jego słowach jakoś szaro się dookoła zrobiło, może nawet pociemniało. W głowie natomiast zabrzmiały mu dźwięcznie słowa. - Oczywiście, że nie przyjacielu. -
Piasek przy pomniku się uniósł, zawirował zmieniając barwę na czerń. Gdy opadł, ukazał ubranego w garnitur, opartego o grób mężczyznę.
- Witaj Leo. - Powiedział mężczyzna.
Morlun patrzył na niego, mierzył wzrokiem... - I ja mam uwierzyć, żeś diabeł? Szatan? Pan zła? - Zapytał.
Oczy mężczyzny spowiła czerń, oraz na twarzy pojawił się demoniczny uśmiech. - Tak, jam zwany diabłem, szatanem i mrocznym panem, co zresztą mnie bawi. -
- Mam ci uwierzyć na słowo oraz coś co może być sztuczką? I czemu to cię tak bawi? - Spytał Leo.
Mężczyzna podszedł bliżej i wyciągnął dłoń. - Po kolei. - Powiedział. - Chcesz dowodu? Wystarczy po niego sięgnąć. -
Morlun nieufnie wyciągnął rękę i chwycił dłoń diabła. Skóra jego choć wyglądała na gładką i zadbaną, była w dotyku jak popiół... Gdy uścisk się zacisnął w pełni Leo poczuł jakby go coś wypalać zaczęło.
Mężczyzna przechylił głowę z uśmiechem. - Dowodem moim jest to - Wypalony ogniem piekielnym symbol, byś miał pewność. - Po tych słowach skóra na wierzchu dłoni Morluna sczerniała, a on wydał z siebie wrzask. Machając dłonią próbował skrócić ból, lecz wyglądało na to że tylko go wzmacniał. Gdy cierpienie stało się znośne spojrzał na symbol. - Co to ma być? - Warknął.
Diabeł uśmiechnął się. - To pieczęć piekieł, symbol który nigdy nie zniknie. Jest wieczny jak samo piekło.
- Nie tego chciałem! - Krzyknął Leo.
Mężczyzna ponownie obnażył zęby. - Prosiłeś o dowód i oto go masz. Dałem ci czego chciałeś. -
Morlun jeszcze raz spojrzał na diabła. - Myślałem że będziesz wyglądał inaczej...
- Taaaak... Wyobrażałeś sobie mrocznego anioła, istotę boską wypaczoną przez demoniczne moce piekielnych odmętów. - Mężczyzna to mówiąc spoważniał.
Leo przytaknął. - W sumie to tak... Mroczny Pan powinien być taki wielki, i ten... Mroczny.... Zaraz, dlaczego wogóle to określenie cię bawi ? -
Diabeł zaczął mówić z iskrami w oczach. - Dlaczego? A pamiętasz chociaż moje imię? -
Morlun pokręcił głową. - Niezbyt przyznam... Szatan ? -
Mężczyzna mówił dalej. - Lucyfer imię moje, nie Szatan. Niosący światło - Oto kim byłem. Samuel, Jutrzenka... Najwyższy z aniołów, najbliższy Boga... Najjaśniejszy z płomieni boskości. Dzień kiedy on stworzył was, był początkiem końca. Z pyłu stworzył żar, który pokochał bardziej od ognia. Bardziej kochał was, niż nas... Wywyższył was ponad nas. - Iskry w jego oczach zapłonęły ogniem, a one same zaczęły błyszczeć czerwienią. - Wy mieliście prawo błędu, nam nigdy go nie dano. Poznaliście dobro i zło by poczuć ciężar, który dźwigają aniołowie! Tak! Byłem tym, który pierwszy spadł! Lot trwał wieczność! Nie musiałem was psuć, wy macie mrok. Chciałem by, skoro was wywyższył wśród waszej miary, to i wśród naszej miary was odmierzył. By porównał sto lat do wieczności, śmiertelność do boskości.
Odebrano mi skrzydła i strącono... Wszystko co było mi drogie. Za sprzeciw! Za bunt! Za inne zdanie! Nie chcę was psuć... Ja tylko daję ludziom o co poproszą, a to że pragną rzeczy złych i niegodziwych, to już wina waszej zgniłej natury. Ja chcę tylko kary! Adekwatnej! Tak jak i mi odmierzono, tak i ja odmierzę. Powiadam, warto było spaść! Żeby dopaść tych! Żeby słyszeć jęk! Żeby widzieć ból! - Wykrzyczał Lucyfer.
Leo zapytał. - To czemu nie weźmiesz spraw w swoje ręce ?
Diabeł uśmiechnął się ponuro. - Choć upadłym... Wciąż sługą... -
Po tych słowach zmienil się w chmurę pyłu i popiołu. Zniknął...
Morlun stał zaś zamyślony. - Może i ma rację... Przynajmniej się odezwał... - Mruknął.
- A skąd wiesz, że Bóg się nie odzywa ? - Usłyszał głos za plecami.
Leo odwrócił się gwałtownie, dostrzegł starca siedzącego na ławce za nim. - Dużo pan słyszał ? - zapytał.
- Wystarczająco... - Odrzekł mu staruszek.
Morlun westchnął. - No tak... -
Starszy pan uśmiechnął się. - Wiesz co mój drogi ? Czasem jak ktoś nie widzi czegoś, wystarczy otworzyć oczy. -
- Przecież otwarte są szeroko ! A nadal nic nie widzę... On ma mnie gdzieś... - Oburzył się Leo.
Starzec pokręcił głową. - Tak bardzo zapatrzony jesteś w to co konkretnie chcesz dostać, że nie widzisz tego, iż ktoś ci już to daje... Ale w innej formie... -
Leo powiedział przez zęby. - Co ty możesz wiedzieć !? Znasz Boga ? Masz wiedzę ? -
Starszy pan się uśmiechnął. - A może to nie wiedza jest potrzebna, uwierz w niego... Mając wiedzę wszystko było by zbyt proste. Poza tym musiałby wedrzeć się, użyć siły by tobie - śmiertelnemu, boskość przedstawić. Tak działa upadły, a nie Bóg. -
- Mówisz o mrocznym Panie ? - zapytał Morlun.
Starzec pokręcił głową. - Mówię o upadłym, o tym który przez swe zaślepienie zapłacił najwyższą cenę. On nie jest złem, sam w sobie ma dobre cechy. - Jest inteligentny, wytrwały, silny, zdolny... Te cechy same w sobie nie są złe, tak jak on. Upadły nie jest przeciwieństwem Boga, lecz jego przeciwnikiem, to mała acz znaczącą różnica. Bóg jest pełnią, on zaś jest pusty. Próbuję zapełnić swoją pustkę, tę dziurę w sobie. Zapytam cię o coś co jest ci znane od urodzenia, ale na co nie zwracasz uwagi. Czym jest mrok i ciemność ? -
- Czymś czarnym i jak nazwa mówi mrocznym... - odparł Leo
Starzec uśmiechnął się serdecznie. - Drogi chłopcze, ciemność nie jest niczym innym jak brak światła. -
Morlun stał i zastanawiał się, oczy jego krążyły stale dookoła. Po chwili założył ręce na krzyż i powiedział. - To niczego nie zmienia, Bóg ma mnie gdzieś, może i diabeł nie jest dobry, ale Bóg nie jest lepszy. Po co mam być dalej dobry, szanować zasady, postępować z honorem? - po tych słowach odwrócił się plecami, chroniąc przed widokiem kolejne łzy. -
- Ach, ludzie zwykli zapominać, że tam gdzie jest ból i cierpienie, jest zawsze nadzieja. A Bóg przemawia przez ludzi i świat który cię otacza , wsłuchaj się. Pamiętaj... Honor pochodzi z serca, nie z dumy. - rzekł starzec, po czym wstał.
Leo odwrócił głowę z wyrazem zdziwienia na twarzy. - Moment to o honorze... To słowa mojego ojca... Skąd ty...? - nie skończył po starszy pan położył dłoń na jego ramieniu, i w tym momencie pojaśniało mu w oku. Ujrzał fragmenty wspomnień, usłyszał słowa swojego ojca, które ułożyły się w spójną całość : ,,Ktoś kazał cię pozdrowić, i przekazać że słucha. "
- Co jest...? - zapytał Morlun.
Ale starzec zniknął, rozpłynął się w powietrzu, jak wspomnienie... - Że jak ? O co tu chodzi ? - dalej stał jak wryty.
Świat nagle pociemniał, usłyszał głos, powolny ale wyraźny : ,,Wstawaj Leo, robota czeka! "
Otworzył oczy, leżał na swoim posłaniu... Podniósł się. - Moment! - rzucił.
Rozejrzał się dookoła, nic szczególnego nie widać... - A więc to tylko sen, bajka... - Mruknął do siebie.
Spojrzał na rękę, przyjrzał się dłoni. Widniał na niej ten symbol, ten sam co w śnie. Dotknął go, nie był namalowany...
W jego głowie zabrzmiała jedna myśl : ,, A może jednak ? "

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 14, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Szary Kruk : TygielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz