Katherine*
Na dworzu już praktycznie całkowicie się sciemniło, a chłopcy wciąż nie wracali. A powinni. Jakieś cztery godziny temu. Co kilka minut podchodzilam do okna, z którego jest widok na drogę i wypatrywałam ich.
-Kate?- uslyszalam w korytarzu głos męża.
-Gdzie chłopcy?- spytalam, patrząc smutno na męża
-Nigdzie nie mogłem ich znaleźć. Byłem przy samochodzie. Nie było ani chłopców, ani ich bagaży. Obawiam się, ze gdzieś zabłądzili. W innej części lasu.
-Boże. Mogliśmy poczekać na nich. Lub iść z Leondre po Charliego i resztę rzeczy. To nasza wina- z moich oczu spłynęły pojedyncze łzy- nie wybaczę sobie, jeśli im się coś stanie.
-Bądźmy dobrej myśli. Jutro z samego rana pójdę ich szukać. Teraz jest na to zbyt ciemno. Oni nie są głupi. Znajdą jakieś miejsce na noc. Nie martw się kochanie - Joseph* usiadł na fotelu i włączył radio.
-Obyś miał racje. Naprawdę boje sie o nich- usiadlam obok męża i chwyciłam go za dłoń
-Ja tez sie martwię, ale trzeba być dobrej myśli. Może słów będziesz jak sie prześpisz. Jesteś zmęczona
Uwaga ważny komunikat. Ostatnio w okolicach lasu na obrzeżach miasta widziano dwójkę mężczyzn. Poszukiwani są za handel narkotykami, kradzieże i zabójstwa. Prosimy o szczególną ostrożność. Mężczyźni są uzbrojeni i niebezpieczni. Policja wysłała tam juz patrole.
-Joseph...- spojrzałam przerazona na męża- a co jeśli oni...
Charlie
Będąc w salonie, usłyszelismy jak ktoś otwiera drzwi do domu. Brunet spojrzał na mnie wystraszony. Odruchowo wepchnąłem chłopaka za kanapę, a sam schowalem się za ścianą.
Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn, którzy na pierwszy rzut oka nie wyglądali przyjaźnie. Jeden z nich rzucił torbę praktycznie pod moimi stopami.
-Don zobacz kogo my tu mamy- drugi trzymał w ramionach Leo. Widziałem po nim, ze był przerażony...
-Puść mnie- krzyknął, próbując sie wyszarpac.
-Zamknij sie i mów co ty robisz- ciemnoskóry mężczyzna zaśmiał się szorstko i pociągnął go gwałtownie za włosy do tyłu.
Nie mogłem tak stać i patrzyć jak Leondre cierpi, dlatego tez rzucilem sie na plecy czarnego.
-Zostawcie go- mężczyzna zaczął sie szamotać.
Po tym jak zrzucił mnie z swoich plecow, poczułem w brzuchu przeszywający ból i ciepło. Spojrzalem w dół i zobaczyłem dużą plame krwi.
-Charlie!- Brunet podbiegł do mnie, gdy upadlem na kolana.
-Spokojnie twój chłopak nie umrze- prychnął drugi z mężczyzn
-To jest mój brat! On sie wykrawawi!- zapłakał, obejmując mnie.
-Dobra nie chce na nich patrzyć Rich zabierz tego ofiarę na dół, a ty- podniósł Leo za koszulkę do góry- będziesz naszym sługą.