Przeszła, spóźniona, przez szklane drzwi wieżowca. Nienaganny zazwyczaj kok upuścił kilka niesfornych kosmyków na jej policzki. Miała zmęczone, mętne oczy a pod nimi niedbale zakryte makijażem sinoszare cienie. Czarna sukienka sięgająca nad kolana i błyszczące szpilki odwracały uwagę od zesztywniałych mięśni, od braku snu, od zapuchniętych policzków. Poprawiła pasmo włosów odsuwając je za ucho, zaczepiając paznokciem o złoty kolczyk w kształcie łzy. Obcasy zastukały na podłodze wyłożonej płytkami, a otaczające ją rozmowy drażniły jej uszy. Pustą windą wjechała na górę, poprawiając wygląd jak tylko się dało w lustrze pod jaskrawą, białą lampą. W skupieniu przygryzła wargę, nieświadomie odrywając kawałek spierzchniętej skóry. Odetchnęła ciężko, gdy głęboki dźwięk windy poprzedził szum otwierających się drzwi. Jeszcze kilkanaście kroków. Odpowiadała na głosy powitania współpracowników. Cześć. Cześć. Cześć. Jak leci? Nie leci. Usiadła przy swoim stanowisku. Komputer jak zwykle czekał, uruchomiony, a myszka pobłyskiwała czerwonym światłem. Wszystko dookoła ją rozpraszało. Promienie słońca wpadające przez wielkie, przeszklone okna. Nieustające dzwonienie telefonów. Szum zmieszanych, nieczytelnych rozmów. Jej oczy przez chwilę patrzyły bezmyślnie w jednostajny, spokojny monitor z mało dynamicznym pulpitem. Tłem była jedynie jasna, szarobiała ściana, w której mogła utopić swój wzrok. Ikona spokoju. Była dziewiąta trzydzieści siedem. Spotkanie zaczynało się o dwunastej dwadzieścia, a o dwunastej dziesięć powinna być na miejscu, musiała przygotować salę. Wydęła wargi i przygarbiła się przy monitorze. Miała mnóstwo rzeczy do zrobienia. Przez to, że się skuliła, elastyczny materiał sukienki uwydatnił fałdki zgniecionego, w innych momentach płaskiego, brzucha.
-Panno Filmar-odezwał się za nią donośny, niski głos.
Odwróciła twarz w jego stronę z nerwowym uśmiechem. Skubała czerń okrywającą jej uda pomalowanymi na czerwono, długimi paznokciami.
-Panie Hudd.
Kąciki jej ust spełzły w dół i zastygły w kamiennym, neutralnym wyrazie twarzy. Nie miała najlepszych relacji z osobą stojącą przed nią i ostatnie co chciała robić, to marnować ślinę na rozmowę z nią.
-Czwarte spóźnienie w tym tygodniu? Czy na pewno wszystko w porządku?
Położył rękę na jej ramieniu, zdecydowanie zbyt blisko szyi. Odsunęła się zdecydowanym ruchem nóg w najdalszy kąt biurka, lecz nie udało jej się pozbyć niechcianego dotyku.
-Oczywiście. Przepraszam, panie Hudd. To się więcej nie powtórzy.
Jego druga ręka wylądowała na jej drugim ramieniu. Wzdrygnęła się nieznacznie, próbując zapanować nad swoim ciałem.
-Jesteś spięta-Hudd bez uprzedzenia przeszedł na "ty"-może przydałby ci się dzisiaj mały masaż po pracy?
Przymknęła powieki i westchnęła.
-Spasuję.
Tylko spokojnie. Kac przejdzie, szefa da się znieść, nawet jeżeli niemiłosiernie irytował ją jego nosowy ton głosu i wiecznie dziewiczy, trzydziestoletni wąsik nad górną wargą. Dziwiło ją, że dla współpracownic wydawał się seksowny.
-Ann, nie daj się prosić.
-Nie.
Strzepnęła ze swoich ramion jego żylaste dłonie. Może dla innych kobiet był atrakcyjny. Dla niej-zdecydowanie nie był.
-Wiesz, że przez to, co odstawiasz w ostatnich tygodniach, mam pełne prawo cię wywalić? Jesteś nieprzydatna dla firmy, nie to co kiedyś.
Wiedziała od jakiegoś czasu, że coś się w niej wypaliło. Już nie była kluczowym elementem zespołu, tylko pionkiem, którym nigdy nie chciała i nie zamierzała się stać. Myślała nad tym, jak to zmienić, chociaż gdy życie przestało mieć sens, dla pracy również nie potrafiła go odnaleźć.
-Dla mnie zawsze możesz być przydatna, Annie.
Dołeczki w jego policzkach pogłębiły się, gdy usiłował uśmiechnąć się ciepło. Nienawidziła, gdy ktoś, kto nie był dla niej nikim bliskim, używał tego zdrobnienia jej imienia.
-Spasuję-powtórzyła bez ociągania, zimno, beznamiętnie, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Przemyśl to. Stracisz pieniądze, samochód...
Przerwał, gdy zobaczył dwa palce wycelowane prosto w jego pierś na kształt pistoletu. Dłonie podniesione do teatralnie zamkniętego jednego oka. Język wysunął się z kącika jej ust, jakby mierzyła do najdorodniejszego wilka na świecie.
-Puff-szarpnęła dwa palce gwałtownie do góry-spadaj.
Wstała z miejsca i podniosła jedyną przyjaciółkę-aktówkę. Nie miała zamiaru oglądać się za siebie.
CZYTASZ
Kolory wina
RomanceKiedy alkoholizm odbiera ci pamięć, zmęczenie i niechęć kradną ci pracę, zaczynasz wątpić w to, że jesteś coś warty. Gdy coraz częściej budzisz się w obcych domach, zaczepiany przez obcych ludzi, wiesz, że musisz przestać. Prawda jest taka, że nie c...