Lucien gwałtownie zaczerpnął powietrza i z przerażeniem otworzył oczy. Siedział na podłodze, w jego twarz wpatrywała się Florence. Szyja płomiennowłosego tętniła niewyobrażalnym bólem, który paraliżował resztę jego ciała. Zebrało mu się na mdłości. Piasek swędział go pod powiekami, czuł go na swoich rzęsach. Zaczerwienione białka drażniły go jeszcze bardziej, gdy je pocierał, chociaż żadnego z ziaren nie było widać.
-Gdzie-wycedziła Florence-jest Brand?
Na jej porcelanowej cerze zawitały głębokie zmarszczki, w oczy wstąpiła nienawiść. Ona jeszcze nic nie wiedziała. Nie była gotowa.
-Nie żyje.
Jej świat w jednym momencie się zwalił. Zadrżały jej brwi i wargi, policzki uniosły się i opadły, a następnie upadła na kolana z bolesnym hukiem. Emanowała bólem bardziej niż doznający go fizycznie Lucien. Jej płaszcz spadł niczym deszcz na umysł rannego, paląc go.
"Nie obchodzi cię to"
"Masz to totalnie gdzieś"
"Wygrałeś. Zawsze wygrywasz. Ciesz się wygraną"
Powtarzał sobie w pulsujących skroniach afirmacje, lecz na nic się to zdało. Znienawidził siebie jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, pomimo świadomości, że musiał zrobić to co zrobił. Podniósł rękę i nieśmiało dotknął rozpalonego policzka płaczącej anielicy. Zakrywała lewą ręką usta, na której na serdecznym palcu błyszczał pierścionek. Diament w nim przywodził na myśl zamarzniętą do cna łzę, tak podobną do tych, które spływały w dół po twarzy Florence.
-Ja...
Kobieta uniosła głowę niespodziewanie, odrzucając jego rękę. Syknął, czując pęcherze na poduszkach palców i na wnętrzu dłoni. Jego żyły świerzbiły go niemiłosiernie, miał ochotę rozdrapać je do krwi, do mięśni, do kości.
-Odejdź-powiedziała, a następnie wykrzyczała mu prosto w twarz-odejdź do piekła!
Wstała, chwiejąc się i łykając wodne krople. Głos jej się łamał, całe ciało drgało targane niepowstrzymanym szlochem. Miała ochotę zabić Luciena. Zabić tą dziewczynę, przez którą Brand musiał zginąć, a która w taki według niej bezczelny sposób leżała nieświadoma na kanapie, na meblu, na którym ona kiedyś całowała namiętnie wargi narzeczonego. Wtedy chociaż ich skrzydła były niematerialne, obydwoje byli pewni, że je czują i widzą. Mówił jej, że jest piękna, jednocześnie całując jej ciało. Nie była w stanie patrzeć dłużej na to mieszkanie i na tych ludzi. W jednej chwili przestała potrafić oddychać, chociaż robiła to bez problemu tyle czasu. Ktoś odebrał jej tlen.
-Odejdź tam gdzie twoje miejsce-wykrzyknęła, nie odwracając się.
Lucien nie był w stanie się podnieść, nie miał siły, aby wycharczeć jej jakikolwiek zlepek słów. Mógł tylko patrzeć i czekać na najsmutniejszą rzecz stworzoną przez świat-kobietę ze złamanym sercem. Piękną jak nocne niebo i przerażającą jak towarzysząca mu ciemność. Magia rodzicielstwa i zmęczenie po nieprzespanych nocach. Smak zwycięstwa i gorzkie słowa pogardy przegranych. Pełna sprzeczności, pełna dobra złamanego przez jedną przegraną bitwę. Lecz nikogo nie da się złamać. Ona była tylko zgięta. Lata zajmie jej dojście samemu do tego wniosku, lecz nie uwierzy nikomu, kto zechce jej to przekazać. Florence roztarła twarz dłonią, raz, drugi, trzeci. Otworzyła okno, chłonąc smugi lodowatego wiatru. Był jak szept Branda, goszczący co noc przy jej uchu, odwiedzający ją dziś po raz ostatni. Powiew sprawił, że znów poczuła anielski dotyk jego palców na włosach, ten spokojny, dający bezpieczeństwo, i ten droczący się, żartobliwy. Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, gdy stanęła boso na parapecie, a jej blade nogi poczuły niewyobrażalny chłód. Skoczyła w dół, lecz Lucien wiedział, że nie zginie. Anioła nie mógł zabić żaden upadek. Florence stała się niematerialna, taka jak jej skrzydła. Pewnie powróciła do nieba utopić żale w bożym napoju wśród innych istot takich jak ona, gotowych opłakiwać tą samą stratę. Wizja grona osób wspierających się po tragedii zabolała Luciena. Czy gdyby on zginął, ktokolwiek by zapłakał? Był wyklęty. Upadły. Odrzucony. I okrutnie samotny.

CZYTASZ
Kolory wina
RomanceKiedy alkoholizm odbiera ci pamięć, zmęczenie i niechęć kradną ci pracę, zaczynasz wątpić w to, że jesteś coś warty. Gdy coraz częściej budzisz się w obcych domach, zaczepiany przez obcych ludzi, wiesz, że musisz przestać. Prawda jest taka, że nie c...