Najszczęśliwszy na świecie

558 44 16
                                    

Późnym wieczorem położyłem się na swoim łóżku i z zadowoleniem myślałem o tym jak tego dnia spisywał się Domen, nie przejmując się jego brakiem humoru. Później z jakiegoś powodu zacząłem myśleć o kocie i innych rzeczach, aż w końcu doszła pierwsza w nocy, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że włączył mi się tryb myślenia i że nie będzie mi dane tak łatwo zasnąć. Nie chcąc marnować więcej czasu na frustrację wywołaną bezsennością, która przyczepiła się do mnie dwa lata temu i nie miała zamiaru odpuścić, wstałem, ubrałem się i postanowiłem iść na spacer.

Schodząc na dół zauważyłem włączony telewizor i Domena siedzącego na kanapie, smutno wpatrującego się w ekran. Spojrzał na mnie lekko przestraszony, ale nie pytał o nic. Każdy wiedział, że przeważnie prowadzę nocny tryb życia i nikogo to szczególnie nie dziwiło. Ja też nie zareagowałem na niego, chociaż zastanawiałem się co sprawiło, że nie spał. W jego przypadku to nie było normalne.

- znalazłem fajny film. - stwierdził cicho i z nutą niepewności w głosie, kiedy przechodziłem obok niego.

- cieszę się. - odparłem z ponurą ironią i wyszedłem z domu.

Temperatura była idealna, zaledwie kilka stopni powyżej zera. Dookoła panowała kompletna ciemność. I cisza. Słychać było jedynie śnieg skrzypiący przy każdym moim kroku, liście szeleszczące pod wpływem lekkiego wiatru i jakąś sowę, czy innego nocnego ptaka gdzieś w oddali. Nic poza tym. Pomyślałem, że to miejsce jest dla mnie stworzone. Z lekkim uśmiechem na twarzy pokonywałem kolejne metry ścieżki, którą doskonale znałem, aż po kilkunastu minutach żywego marszu dotarłem do niewielkiego stawu, którego taflę wciąż pokrywał lód, ale tylko przy brzegu. Mimo, że dookoła rosły drzewa, miałem idealny widok na morze gwiazd, których blasku nie niwelowało żadne inne światło, oprócz księżyca. Usiadłem na śniegu i z zadowoleniem głęboko westchnąłem, ciesząc się każdą chwilą, jaką miałem okazję spędzić w tym miejscu.

Przypomniałem sobie dzień, w którym przyprowadziłem tu Minę. Jeszcze w czasach, kiedy między nami wszystko było w porządku. Odbyliśmy wtedy bardzo poważną rozmowę na temat naszej przyszłości. Wspólnej przyszłości. Małżeństwo, dzieci, dom z wielkim ogrodem, pies, czy jakieś inne zwierzę... Wtedy to wszystko wydawało mi się tak bardzo proste i oczywiste. Znów uśmiechnąłem się sam do siebie, jednak tym razem smutno.

Byłabyś już moją żoną.

Nie chcąc zgubić się w tym natłoku myśli i przewidywać co by było gdybyśmy dalej byli razem, wziąłem w dłonie trochę śniegu ale nie dało się z niego stworzyć śnieżki ani niczego mniej lub bardziej twórczego, więc po prostu rzuciłem nim przed siebie. Znów wróciły do mnie wspomnienia. Tym razem związane z dzieciństwem. Kiedy wojny na śnieżki trwały od rana do wieczora z przerwami na posiłki, a jedynym problemem jaki nas wtedy dotyczył było to, że zimą dni są zbyt krótkie i trzeba wcześnie wracać do domu. Wszystko było łatwiejsze. I wszystko bym oddał, żeby móc do tego wrócić.

Zacząłem myśleć o swojej rodzinie. Każdym po kolei. Również o Domenie. O tym jego kryzysie z poprzedniej nocy i o tym, czego rano dowiedziałem się od Cene, całkowicie to wtedy lekceważąc. Minęło kilka minut, zanim uświadomiłem sobie bardzo ważną rzecz. I ta świadomość uderzyła mnie z taką siłą, że zamarłem na kilka sekund, nie mogąc sobie poradzić z ogarniającą mnie złością na samego siebie.

Co ja kurwa wyprawiam?

Kiedy Domen powiedział, że znalazł fajny film, nie chciał się pochwalić, czy zachęcić mnie do dyskusji na ten temat. Chciał żebym z nim został. Żebym usiadł obok niego. Przecież to było tak oczywiste. On nigdy nie siedzi po nocach. Nie chciał powiedzieć tego wprost, bo... no tak. Przecież nauczyłem go, że za każdym razem, kiedy okazuje przy mnie jakiekolwiek emocje, drwię z niego. Dlatego z nikim nie rozmawia o tym co go martwi. Od początku pobytu w tym miejscu traktowałem go, jakby był dla mnie przeszkodą. Jakby cały ten jego trening był przykrą koniecznością w zamian za możliwość spędzenia tutaj tych dwóch tygodni. A przecież nie przyjechaliśmy tutaj, żeby sobie odpocząć. Przyjechaliśmy, żeby mu pomóc. Wymyśliłem to dla niego, nie dla siebie. Nie dla własnej przyjemności. Dla niego. Tylko i wyłącznie. Dla mojego brata, który przez moje zachowanie traci wiarę w samego siebie, zamiast ją zyskiwać, bo wydaje mu się, że cały czas mnie zawodzi. Znów robię to samo. Znów go zostawiam w momencie, kiedy mnie potrzebuje. Zamiast siedzieć obok i nawet nic nie mówiąc, pomóc mu choćby samą swoją obecnością, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że może na mnie liczyć. Przecież właśnie przed tym przestrzegał mnie jego trener. Mówił wielokrotnie, że on będzie potrzebował wsparcia psychicznego.

Tell me Peter, how it really was...?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz