Powrót

101 3 3
                                    

Mama stoi w kuchni. Lecą jej łzy z oczu. Trzęsie się. Płacze. Mówi coś pod nosem. Pomieszczenie jest słabo oświetlone. Niewiele widzę. Dostrzegam, że jest ubrana w czarną sukienkę. Włosy ma uplecione w warkocz. Trzyma się za rękę. Nie wiem czemu, nie widzę. Podchodzę bliżej. Na podłodze leży nóż. Jest na nim krew. Spoglądam na mamę. Nic nie mówi. Wyciąga rękę przed siebie i wskazuje na duży pokój.

Wychodzę z kuchni. W pomieszczeniu obok czuję zapach dymu i alkoholu. Mój ojciec leży na kanapie. Chrapie. Głośno. Wokół panuje chaos. Ubrania są wszędzie. Brudy pomieszane z czystymi rzeczami. W telewizorze leci jakiś film dla dorosłych. Biorę pilota i wyłączam. Podchodzę do otwartego okna. Zamykam je. Patrzę w dal. W innych mieszkaniach już ciemno. Staję na środku pokoju. Spoglądam w kierunku stołu. Walają się na nim puste butelki. Niektóre są potłuczone; muszę uważać. Przewrócona popielniczka leży na podłodze. Parę niedopałków nadal się jarzy. Gaszę je butem. Stoję. Rozglądam się po pokoju. Patrzę na brudne ściany, pożółkłe firany, zakurzone meble. Zafajdany dywan. Wymiociny na ziemi. Dokumenty. Poniszczone, niektóre popalone.

Wracam do kuchni. Moja mama nadal stoi w tym samym miejscu. Pokazuję ręką, żeby się odsunęła. Bez słowa to robi. Patrzę do zlewu. Brudne naczynia, niemyte od jakiś dwóch tygodni. Robi mi się niedobrze. Nie mam ochoty tego dotykać. Odsuwam się. Szukam worka na śmieci. Chcę choć trochę sprzątnąć ten bałagan. Brzydzę się, ale robię to.

W całym mieszkaniu panuje głucha cisza. Nikt nic nie mówi. Nawet ojciec już nie chrapie. Nie wiem czy on w ogóle oddycha. Sprawdzam. Jeszcze żyje. Jeszcze. Matka nadal stoi tak jak stała, nóż leży w tym samym miejscu. Patrzę na nich. Nic nie mówię.

Godzinę zajmuje mi doprowadzenie tego miejsca do w miarę normalnego stanu. Wyrzucam śmieci, ubieram się i wychodzę. Nie chcę już tam być. Ale wiem, że nie mam innego wyjścia. To moi rodzice.

Kamienica wygląda okropnie. Szara, brudna, obdrapana. Brudne balkony, walające się wszędzie butelki. Stare dywany, prawdopodobnie już zgniłe. Resztki jedzenia, fekalia, wymiociny. Okropny, wszechobecny smród. Schodzę. Nie chwytam poręczy. Nie chcę się czymś zarazić. Przechodzę przez bramę. Na środku leży jakiś mężczyzna. Sprawdzam czy żyje. Czuję odór przetrawionego alkoholu. No cóż – martwy. Kolejny w tym tygodniu. Idę dalej. Rano ktoś go zabierze. Nikt nie będzie płakał za nim. On już nie był niczego wart. Zamykam bramę. Podchodzę do samochodu, odpalam i jadę.

Tak wygląda każdy mój przyjazd to tego miejsca. Zawsze ten sam schemat. Oni piją, a jak ja przyjdę to nawet nie powiedzą „cześć". Nic. Cisza. Ja tylko sprzątam, żeby mieli w miarę normalnie. Wiem, że za parę dni, znowu będzie tam melina. Ale dopiero jak wyjadę. No cóż, w tym roku wyjątkowo zostanę tu dłużej. Muszę się rozliczyć z przeszłością.

Odjeżdżam z piskiem opon. Jakiś stary pies ujada. Mnie już to nie rusza. Odcinam się teraz od tego miejsca. Chcę wrócić do swojego mieszkania. Wykąpać się. Ułożyć wygodnie w czystym łóżku. Wziąć sobie książkę. Ale wpierw przejrzę fejsa.

Patrzę na zegarek. Wpół do drugiej. Odkładam lekturę na szafkę przy łóżku. Gaszę lampkę. Próbuję zasnąć. Nie mogę. Wszystko mnie boli. Dziwne uczucie. Nie jestem chory. Chyba. W końcu po paru minutach czuję znużenie. Leżę w wygodnej pozycji. Zasypiam. Czekam na sen. Odpoczynek. Przed następnymi przykrymi sytuacjami za dnia...

Na skrajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz