Pożar

29 1 2
                                    

Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Leżę na brudnym dywanie w starych łachmanach. Nie mogę się ruszyć. Boli mnie szyja. Próbuję przekręcić głowę, ale nie daję rady. Ból jest zbyt silny. Jednak w końcu udaje mi się usiąść na podłodze. Nie wiem gdzie jestem. Siedzę w jakimś ponurym pokoju. Smród, zaduch, pełno jakiegoś dymu. Mam na sobie flanelową koszulę oraz szary, poplamiony, i popalony dres. Jestem brudny, czuję się brudny. Wiem, że nie pachnę przyjemnie. Wali ode mnie ostrym potem chyba z kilometra. Patrzę na paznokcie – długie, zniszczone, czarne, z jakimś dziwnym grzybem. Nie mam siły, żeby się ogarnąć. Jestem świadomy, że odkąd jestem u rodziców, wcale się nie myłem. Od jebanych czterech dni siedzę w tym syfie. Powoli to mieszkanie mnie wchłania. Jednak nie mogę do tego dopuścić. W innym mieście mam przyjaciół, czysty dom, wiele możliwości rozwoju. A tutaj? Tutaj stoję w miejscu, mogę się tylko cofać i powoli stawać się częścią tej patologii. A przecież już jako nastolatek przyrzekłem sobie, że nie pozwolę siebie zniszczyć. Że uwolnię się od przeszłości. No cóż, marne szanse...

W końcu udaję mi się wstać. To już nie jest ten sam widok co wczoraj. Wczorajszy dzień był jakimś chorym snem na jawie. Jakim cudem do tego doszło? Czy ja spałem? Może się czegoś nawciągałem? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

Podchodząc do drzwi czuję dziwny zapach. Jakby coś się paliło. Jestem zaniepokojony. Chyba wczoraj niczego nie odwaliłem. Nie. To niemożliwe. Jednak czuję dym, w całym moim pokoju jest tak jakoś szaro. Boję się otworzyć drzwi. Boję się tego co zobaczę. Czy moi rodzice będą żyli? Czy może zastanę tylko ich zwęglone ciała? Nie, kurwa, nie mogłoby tak się stać. Stoję, dłoń trzymam na klamce. Moje myśli błądzą po najmroczniejszych zakamarkach wyobraźni. KURWA, JESTEŚ DOROSŁYM FACETEM. WEŹ SIĘ ZA SIEBIE I OTWÓRZ TE PIERDOLONE DRZWI.

Naciskam klamkę i wchodzę do pokoju rodziców. Upadam. Pełno dymu. Gryzie w gardło. Nie wiem co się dzieje. Wstaję. Zdejmuję koszulę i zasłaniam twarz. Jestem przekonany, że to pożar. Jestem tego pewny. Szukam rodziców. Nie ma ich w dużym pokoju. Sprawadzam inne pomieszczenia. Ani w kuchni, ani w łazience. Nigdzie ich nie ma. Nie wiem co się dzieje. Chodząc po mieszkaniu, zauważam, że ognia już nie ma. Ktoś go ugasił. Odwracam wzrok w stronę balkonu. Wiszą jeszcze ochłapy firany, okno jest wybite. Podbiegam tam. Na dole widzę grupę ludzi. Sąsiadów, grupkę dresów, dzieciaków z osiedla. Ale nigdzie nie dostrzegam swoich rodziców. Nie wiem co się dzieje. Łzy mi napływają do oczu. Czuję w sobie adrenalinę, przyspieszone tętno. Oddycham coraz ciężej. Robi mi się ciemno przed oczami. Chwieję się. Jednak jakoś się trzymam i daję radę wybiec z mieszkania.

Będąc na klatce trudno mi jest zobaczyć schody. Biegnę na oślep, wręcz z nich spadam. W końcu jestem już na dworze. Sąsiedzi już idą do swoich mieszkań. Nikt mnie nie dostrzega. Nie zwraca na mnie uwagi. Rozglądam się w poszukiwaniu rodziców. Szukam karetki, straży pożarnej. Wybiegam z kamienicy. Żadnych śladów służb ratowniczych. W końcu udaje mi się złapać, któregoś z sąsiadów. Opowiada mi, że w naszym mieszkaniu doszło do pożaru. Ktoś zadzwonił po pomoc. Strażacy wynieśli nieprzytomnych rodzicoe. Ratownicy nie dali rady ich wybudzić i zabrali ich do szpitala. Zostali dotkliwie poparzeni. Pytam tego sąsiada, czemu mnie nikt nie obudził, nie wyniósł. Odpowiedział, że nikt o mnie nie wiedział. Przeszukali całe mieszkanie. Mnie nie znaleźli.

Jestem w szoku. Znowu zostałem zapomniany. Mówię dziękuję i uciekam stamtąd.

Wychodzę z bramy. Idę w stronę szpitala. Wyglądam jak ostatni menel. Nie zwracam uwagi na innych ludzi. Po prostu idę. Po prostu. Mimo że deklaruję się jako ateista, modlę się w duchu. Modlę się, aby moi rodzice przeżyli. Wiem, że nie są doskonali, ale to moi rodzice. Mama i tata. Oni mnie kochają. Przecież powiedzieli mi to wczoraj. Kiedy byli normalni. Oni na pewno tak myślą. Po prostu alkohol i problemy ich niszczą. Oni na pewno mnie kochają. I ja też ich kocham. Mamusia. Tatuś. To oni są dla mnie najważniejsi. Będę o nich dbał i walczył. Będę... na pewno...na razie jednak muszę ich odnaleźć. Kuźwa, nawet nie zapytałem, gdzie ich zabrali. Ale mam czas. Sprężę się i ich odnajdę. Fartem mam przy sobie dowód. Zazwyczaj go nie noszę ze sobą. Widocznie los przewidział, że będzie mi akurat potrzebny. Na razie chcę tylko znaleźć moich rodziców. I dokonam tego...

Na skrajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz