ROZDZIAŁ.9

189 22 4
                                    

***3 DNI PÓŹNIEJ***

Widziałem tylko drewnianą trumnę którą wkładali do głębokiego dołu pod ziemią. Udając niewzruszonego stałem patrząc, jak chowają mojego najlepszego przyjaciela. Byłem rozbity. Stałem tuż obok jego matki, która cały czas płakała- nie ma co jej się dziwić. Był on jej jedynym synem w dodatku najlepszym jakiego mogła sobie wymarzyć. Kilka wózków widłowych powoli zaczęły zakopywać dół ziemią. Zamknąłem oczy...nie potrafiłem na to patrzeć. Gdy ponownie je otworzyłem widziałem tylko jak jego rodzina i przyjaciele kładą na jeszcze świeżą ziemię wieńce.

Stałem nieruchomo przez ten cały czas. Jego śmierć pozbawiła mnie gruntu. Czułem się bezsilny...

-Zygzak?- usłyszałem ciepły głos. Należał on do stojącej obok mnie Rolley Renault.

-O! To pani. Wyrazy współczucia z powodu straty syna.- odparłem nie podnosząc na nią wzroku.

-Tobie również...-szepnęła cały czas patrząc na mnie swoimi załzawionymi oczami.

Dłuższą chwilę staliśmy nie odzywając się do siebie, lecz gdy przyszedł czas, aby wyjechać z cmentarza. Jechaliśmy bardzo powoli obok siebie, gdy ta ponownie zaczęła.

-Matt zawsze taki był...goniący za marzeniami.

-Wiem...-odpowiedziałem smutno.

-Lecz...wiem, że jest mu dobrze ta na górze, gdy przypominają mi się słowa które mówił mi kiedy żegnaliśmy się przed jednym z wyścigów.

-Co mówił?- zaciekawiłem się podnosząc mój smutny wzrok na kobietę.

-Powiedział "Przynajmniej zginę robiąc to co kocham"

Zamarłem. Zawsze mówiłem to "ojcu", gdy ten mówił mi, że zabije się na torze. Ponownie mój wzrok powędrował w dół. Przymknąłem na chwilę oczy.

-To był nieszczęśliwy wypadek.- mówiąc to kobieta zalała się łzami.

Nie odpowiedziałem...nie potrafiłem. Nieszczęśliwy wypadek zrujnował jego marzenia i osiągnięcia. Chciałbym przywrócić mu życie... lub cofnąć się w czasie i nie dopuścić do tego całego incydentu. Lecz wiedziałem, że jest już za późno...

Stracił życie... robiąc to co kocha...

***2 DNI PÓŹNIEJ***

Była sobota. Zamknięty w swoim garażu oglądałem telewizje licząc, że w mniejszej, czy większej części pomoże mi ona zapomnieć o tym co się stało. Powinienem trenować, ruszać się, robić cokolwiek, lecz nie miałem siły. Czy to wszystko miało jakikolwiek sens?! Westchnąłem głośno i zamknąłem oczy, które bardzo mnie piekły. Wychodzę teraz na miękką glizdę co potrafi tylko płakać. Wtedy w miejscu smutku pojawiła się złość. Zauważyłem, że  tak mam kiedy się smucę. Mając nadal zamknięte oczy wyłączyłem telewizor. Uderzyłem oponą w szafkę z narzędziami zostawiając w niej lekkie wgniecenie. Otworzyłem oczy i wtedy ponownie pękłem... złość minęła i wrócił smutek.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi w garażu. Otworzyłem je. Stał w nich mój opiekun. Patrzyłem na niego lecz nie odezwałem się.

-Chciałem się spytać, jak samopoczucie po śmierci Matta...-wydusił bez większego przywitania. Jemu też nie było łatwo.

-Chyba po mnie widać...

-Może czas przerodzić smutek w coś dobrego. Nie chcesz pojeździć na torze? Na mój koszt!- uśmiechnął się, lecz nie podzieliłem jego entuzjazmu

-Wolałbym nie...

-Chyba się nie boisz?- zapytał.

-Ja?! Gdzie tam. Bać się swojego przeznaczenia...-zatrzymałem się na chwilę zdając sobie sprawę z własnych słów. Urwałem.

-Może chcesz o tym pogadać?

-Wolałbym nie.- od razu zaprzeczyłem. Wiedziałem, że się przy nim rozkleję i wyjdę na rozmemłanego bachora.

-Jak uważasz. Jak byś czegoś potrzebował wiesz, gdzie mnie szukać?

-Tak wiem.

-Trzymaj się młody.- zakończył odjeżdżając.

Zamknąłem właz od garażu i ponownie zatopiłem się w swoich smutkach.

***NASTĘPNEGO DNIA***

Pół przytomnego mnie zaczęli przygotowywać do wyścigu. Nie odgryzłem się trenerowi za jego darcie mordy. Wolałbym nie startować w tym wyścigu choćby ze względu na fakt, że nie chce się upokorzyć, lecz nie miałem wyjścia. Udawałem, że słucham poleceń trenera.

Ruszyłem na tor, gdzie zająłem ostatnią pozycję. Ostatnio przegrałem opuszczając wyścig. Jechałem slalomem w ramach rozgrzewki. Spojrzałem na jeden z moich boków, który doprowadzono do porządku po zeszłotygodniowym obdarciu. Zielona flaga w górze- ruszyliśmy. Bez większego wysiłku wyprzedziłem kilku zawodników. W czasie 230/300 kółek byłem w top 5. Wysiliłem się trochę i przyspieszyłem trafiając do pierwszej trójki. Szef ekipy mówił mi, jak ma ich wyprzedzić. Po raz pierwszy posłuchałem się go i trafiłem na drugie miejsce. Ostatnie okrążenia jechałem centralnie obok jednego auta- walka o zwycięstwo. Wygrałem kilkoma centymetrami.

-To dla ciebie Matt...-szepnąłem zwalniając. Nie czułem radości. Czułem tylko jego obecność.

******

Ruszyłem w kierunku lokalnych gazet użyczyć wywiadów.

-Zygzak jak udało Ci się wygrać?

-Szybkość, taktyka i duch walki.- mówiłem z udawaną pewnością. W głębi byłem chodzącą depresją, lecz musiałem to jakoś sprytnie zatuszować.

-A rywale?

-Dają z siebie wszystko, lecz, żeby pokonać McQueen'a będą musieli się jeszcze sporo napocić!

-A co powiesz o śmierci Matt Renault.

-Nieszczęśliwy wypadek...no cóż zdarza się na wyścigach. Był moim dobrym znajomym i odczuwam wielki ból po jego stracie, lecz jest to już moja prywatna sprawa. Moje dzisiejsze zwycięstwo dedykuje jemu- uśmiechnąłem się po czym odjechałem.

Wtedy po raz pierwszy styczność miałem z fankami. Kilka dziewczyn głównie w moim wieku podjechały do mnie.

-Można zdjęcie?- zapytała jedna z nich pewnym głosem.

-Pewnie!- odparłem a ta praktycznie wtuliła się w mój bok. Druga dziewczyna robiła nam zdjęcie. Gdy miała już odjeżdżać cmoknęła mnie w bok. Zaskoczyła mnie tym.

-Dziękuje...-odparła pewnie. Odjeżdżając dodatkowo niewinnie pomrugała oczami.

Za nim zdążyłem cokolwiek przemyśleć koło mnie pojawili się kolejni fani, którzy oczekiwali ode mnie zdjęcia.

******

Po powrocie do garażu czułem, że wyścig pomógł mi odreagować to wszystko...i te fanki. Mimo iż nadal czułem z jego powodu wielki brak to zdałem sobie sprawę, że on cały czas jest przy mnie. I będzie mnie wspierał...



YOUNG MCQUEEN- AUTA (CARS)Where stories live. Discover now