ROZDZIAŁ.10

203 19 14
                                    

***MIESIĄC PÓŹNIEJ***

Sezon początkujących kończy się... mój pierwszy sezon.
Ostatnie miesiące dały mi ostro w kość.
Najpierw straciłem rodzinę. Potem straciłem przyjaciela...

O rodzinie zapomniałem i teraz udaje, że jej nigdy nie miałem- tak jest prościej. Mówią, że nie warto rozdrapywać starych ran nawet jeśli zostają po niej ślady. Chyba dam radę się do tego dostosować.  Staram się, aby  zapomnieć o tych wszystkich chorych akcjach...i autach. Nienawidzę ich...nie cierpię.

A co z Mattem? O nim nie chce zapomnieć. Pomógł mi! On wzbudził we mnie chęć walki i był przy mnie przez ten cały czas. Wydaje mi się, że nadal jest. To, że głupi wypadek zniszczył jego ciało, a po części moją duszę...to nic nie znaczy. Bo on jest! Zginął robiąc to co kocha...

Pierwsze tygodnie po śmierci Matta były dla mnie serio ciężkie i nijak szło to odreagować. Wtedy moje fanki mi pomogły. Może nie mam ich tylu ile ma Pan Król, lecz w zupełności mi wystarczają.

Wieczory spędzałem różnie. Jedne sam w garażu, a inne na mieście...również sam. Śmierć Matta pokazała mi, że nie potrzebuje nikogo! Jestem samowystarczalny. Treningi które dawały mi efekty zawdzięczam sobie. Tak samo , jak wszystkie zwycięstwa! Doszedłem do tego sam. Dobra...Matt udowodnił mi, że mam o co walczyć, lecz on również nie sprawił, że zacząłem jeździć szybciej.

3 wyścigi...tylko tyle dzieliło mnie od zwycięstwa w moich pierwszych zawodach.
Jechałem w przyczepie Smell Swell. Wypolerowany i pełen ducha walki byłem wieziony na zawody. Miały one rozpocząć się z samego rana. Wyruszyliśmy późnym wieczorem i na miejsce dojechałem późno w nocy. Resztę nocy spędziłem w hotelu.

Koło ósmej rano ruszyłem do namiotu mojego sponsora, aby ekipa przygotowała mnie do wyścigu. Stadion Simpletown Speedway na którym dzisiaj miałem jeździć był przepiękny. Znajdował się na wzgórzu, a wkoło porastała go trawa. Będąc w namiocie widziałem sporo pięknych dam. Każdej posyłałem gorące spojrzenie i uwodzicielskie mrugnięcie okiem. Gdy miałem już wjeżdżać na tor zatrzymał mnie...

-Zygzak!- krzyknął.

Odwróciłem się w jego stronę.

-Dzień dobry Panie Swell!- przywitałem się.

-Dawno nie rozmawialiśmy.- przyznał.- Najpierw współczuje z powodu straty tego...no...jak mu było...

-Matta?- wtrąciłem.

-Tak! Tak Matta. Współczuje.- powiedział szybko.- Masz dzisiaj wygrać!- krzyknął na mnie.

-Ma pan to jak w banku.- odpowiedziałem pewnie zapuszczając silnik.

-Numer 95 ma zapisać się w historii!- mówił dalej, lecz ja wjechałem już na tor, aby się rozgrzać.

Zamknąłem oczy. Jechałem na czuja powtarzając sobie po cichu.

"Stary spokojnie...skup się! 42 przegranych, a zwycięstwo tylko jedno, a kto przegra tego zeżre rdza! Szybkość...szybkość...jestem szybki. Jestem Zygzak....jestem piorun...jestem syn burzy!"

Gdy otworzyłem oczy zielona flaga była w górze. Ruszyłem z trzeciej pozycji (ostatnio miałem kilka w dodatku pięknych spraw na głowie i odpuściłem sobie treningi). Jechałem do przodu i szybko znalazłem się na czele. Dzisiaj tylko 300 kółek. Za nim zdążyłem się obejrzeć byłem już na półmetku. Zjechałem na zmianę opon. Jak ja tego nie lubię. Tracę pozycje, prędkość I WSZYSTKO TRACĘ! W dodatku moja ekipa tak się ślimaczy. Eh...nienawidzę.

Wróciłem na tor i musiałem od nowa nadrabiać. Trener gadał swoje, a ja robiłem swoje. Na szczęście zdołałem odzyskać wcześniej straconą pozycje- BA! Mam pozycję lidera. Bez większego wysiłku wygrałem! Jak ja kocham wygrywać!

YOUNG MCQUEEN- AUTA (CARS)Where stories live. Discover now