§18§ Prawo do wspomnień

4.9K 560 540
                                    

________________________________
A ty — wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem;
Lecz choć się — nigdy — nigdzie połączyć nie mamy,
Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy,
Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem.
________________________________

Draco naprawdę nie wiedział, jak zareagować na rozkaz Czarnego Pana. Ani tym bardziej, jak zabrać się za wykonianie go.

Mam tam po prostu wparować i ich wszystkich wywalić?, pomyślał przelotnie, chociaż zdawał sobie sprawę, że nie tędy droga. Trzeba było zrobić to subtelnie, a równocześnie: bardzo wystawnie. Dyskretne zwolnić część szkoły na siedzibę dla Lorda Voldemorta i ogłosić wszem i wobec, że Czarny Pan będzie od teraz urzędował w Hogwarcie.

Poniekąd jest mi to na rękę, pomyślał Malfoy, idąc korytarzem. Bezproblemowo mogę pójść do Pokoju Życzeń i zabrać diadem, o ile tam jest, oczywiście.

Mimo tych myśli, nie potrafił pozbyć się nieprzyjemnego przeświadczenia, że powinien uciekać.

Dotychczas, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że leżący na obrzeżach domek nie zapewnia mu ochrony, koił siebie i Pottera iluzją bezpieczeństwa. Gdy zaś usłyszał, że Czarny Pan powrócił, ta rozprysła się jak bańka mydlana, a ślizgon zrozumiał, że to tylko kwestia czasu, aż Voldemort dowie się o jego małym sekreciku. O ile, oczywiście, już o nim nie wie, a tego Malfoy niestety nie był taki pewien.

W końcu Rookwood wiedział. A Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, był o całe wieki potężniejszy od jakiegoś pośledniego śmierciożercy.

Trzeba uciekać, pomyślał Malfoy. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw muszę wykraść diadem pod pozorem przygotowywania Hogwartu na siedzibę Czarnego Pana.

Może powinienem poprosić Pottera, by zorientował się, czy Zakon nas przyjmie?, zastanowił się, wychodząc na zewnątrz, do ogrodu Malfoy Manor. W drzwiach zderzył się z Alvą, ale nawet nie zwrócił na to większej uwagi. Chłopak chyba też nie, ponieważ jedynie zmierzył go chłodnym spojrzeniem i poszedł dalej.

Durne pytanie, żachnął się. Jego z pewnością przyjmą. A ja nawet nie mam takiej potrzeby, by być gdzieś blisko niego, jeżeli już ci się nim zajmą. Ukryję się gdzieś indziej i...

Wykluczone! Muszę być przy nim!
Chcę... być przy nim.

Gwałtownie potrząsnął głową, usiłując pozbyć się natrętnych myśli. Nie miał ochoty jeszcze wracać do domu, nie po tym, co stało się poprzedniego dnia. Bo rzeczywiście, chciałby to powtórzyć, ale takim gestem zniszczyłby dosłownie wszystko.

— Draco? — usłyszał dziewczęcy głos. — Dlaczego stoisz tu tak samotnie?

Chłopak delikatnie obrócił twarz w jej stronę.

— Astorio. — Uśmiechnął się czarująco, czując przyjemne ciepło na widok przyjaciółki. — Witaj.

Panna Greengrass zbliżyła się do niego z rozpromienionym obliczem.

— Tak dawno cię nie widziałam! — zawołała, wtulając się w jego pierś. — Tak dawno...

Draco zamarł, nie wiedząc, jak zareagować. Po chwili, jakby wyrwany z letargu, objął ją niepewnie.

— Miałem trochę spraw na głowie — odparł, przymykając oczy i pozwalając na chwilę zatracić się w bliskości ciała drugiej osoby. Tak ciepło. Tak bezpiecznie. — Przepraszam.

— Nie przepraszaj — mruknęła Astoria cichym głosem, przywodzącym na myśl sierpniowe noce. Taka właśnie była: ciepła, lecz z mgnieniem chłodu i wyczuwalną obietnicą żaru. — To nie twoja wina, Draco. To nie... nie przez ciebie stało się to wszystko.

Ślizgońskie Prawa || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz