Kolejny dzień i kolejne kilka godzin spędzonych na skoczni. Przyznam, że cieszę się, że jest to już ostatni konkurs. Może i jestem tu tylko kilka dni, ale uwierzcie, że to po jakimś czasie zaczyna robić się nudne. Niby oglądam wszystko z taką ekscytacją, ale od samego rana do późnego wieczora jestem na skoczni. Jakieś są, tego plusy, bo w końcu mogę spędzić ten czas z Wankiem i popracować trochę.
Tym razem nie spędzałam tyle czasu na trybunach, a w Wiosce Skoczków, dokładnie w Niemieckim domku. Był mecz Bayernu, a to jest coś czego przegapić nie mogłam. Tym bardziej, że to był mecz z Atletico Madric. Od samego rana byłam na bieżąco z poczynaniami piłkarzy i plułam sobie w brodę, bo ten mecz odbywał się akurat w Allianz Arenie. Tak blisko mojego domu, a tak daleko ode mnie. Jaki to jest pech.
Dlatego też zamiast stać i patrzeć jak skaczą, zaszyłam się w domku. Zabrałam ze sobą laptopa, by oglądać transmisję na żywo. Przygotowałam też mnóstwo prowiantu. Oczywiście była to Milka od Wellingera i Mannerki, które wyżebrałam od Krafta. Był też termos z gorąca herbatą o smaku pomarańczowo-czekoladowym, którą wręcz ubóstwiałam.
Mecz zaczął się dziesięć minut po rozpoczęciu pierwszej serii, więc nie mogłam nawet kilku minut spędzić na skoczni. Ktoś w końcu musiał zaśpiewać Stern Des Südens, no i się przy tym popłakać, bo jakby inaczej. Będę musiała do nich wysyłać rachunek za mojego kardiologa, bo bez niego to się dziś nie obędzie. Jestem takim człowiekiem, co wszystko bardzo mocno przeżywa i to czasem, aż za bardzo.
Przez pierwsze pięć minut Bawarczycy nie schodzili z połowy przeciwnika. Atakowali bramkę, tak jak ja atakuje kogoś, gdy próbuję mi zabrać jedzenie. W dziesiątej minucie prawie wylałam herbatę, na swoją oczojebną kurtkę. No halo przecież Atletico mogło nam strzelić gola. Później siedziałam jak na szpilkach. Zaczęłam już paznokcie z nerwów obgryzać, ale po kilku minutach ogarnęłam, że mam na nich lakier hybrydowy i to się nie uda. W dwudziestej siódmej minucie zaliczyłam kolejny poważny zawał. Lewandowski, który swoją drogą był moim ulubionym piłkarzem zaraz po Müllerze, miał strzelić wolnego. Na szczęście udało mu się i Bawarczycy zdobyli przewagę. Byłam tak podekscytowana, że przez przerwę nie mogłam wysiedzieć spokojnie na dupie. Oczekiwałam tego, że mój kochany klub strzeli jedną bramkę albo sześć, jak kto woli. Pierwsza połowa minęła tak szybko, a przerwa dłużyła się niemiłosiernie, hak oczekiwanie na dobre warunki i jestem pewna, że druga minie tak szybko, jak skoki niektórych Kazachów.
✨✨✨
Po skończonym meczu zaczęłam krzyczeć i tańczyć jak wariatka. No bo kto by się w końcu nie cieszył, że jego kochany klub wygrał. Może i odczuwałam lekki niedosyt, bo Robert strzelił tylko jedną bramkę, ale to już coś.
Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi, pewnie Wank po skończonym konkursie przyleciał do mnie, by dowiedzieć się jaki jest wynik meczu. Poczułam jego ręce na swoich biodrach, uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam. Przymknęłam oczy i stanęłam na palcach, a następnie wpiłam się w jego usta. Coś mi jednak nie pasowało. Wank nigdy nie rechocze, gdy się całujemy, a ja już znam skądś ten śmiech. Odsunęłam się od niego jak oparzona i spojrzałam w te jego błękitne tęczówki, jebany Wellinger.
--Nie mogłeś mnie jakoś powstrzymać czy zrobić cokolwiek innego.-- krzyknęłam i odepchnęłam go lekko od siebie. Zdecydowanie był za blisko.
--Byłaś taka podekscytowana, że szkoda mi by było tak zrobić, dlatego zrobiłem, to co zrobiłem. Jeśli chcesz to możemy to powtórzyć. Nie mam nic przeciwko.-- uśmiechnął się łobuzersko.
--Nie, no kurwa Wellinger. Ty nie rozumiesz, że ja mam chłopaka. Przecież ja go przed chwilą zdradziłam z tobą.-- złapałam się za głowę. Oddychaj Jasmine, spokojnie myśl logicznie.-- Boże święty.-- zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. Przygryzałam wnętrze policzka, jest to już mój taki zły nawyk.
CZYTASZ
Stargazing ||Andreas Wellinger||
FanfictionA ja wciąż tutaj będę, obserwując gwiazdy Wciąż będę patrzeć w górę, Szukając miłości Gwiazdy nie znikają, one wciąż płoną Nawet kiedy noc dobiega końca