Czuję się jak gówno. Jakby ktoś pochował mnie żywcem. Leżę na swojej kanapie, z oczami wlepionymi w sufit i z ręką na pulsie, sprawdzając, czy aby na pewno wciąż tu jestem. Możliwe, że chciałbym nawet dotknąć swojej szyi i stwierdzić, że jestem już martwy, martwy od dawna. Od mojego spotkania z tym chłopakiem, z Gabrielem, minęło kilka dni, nie wiem, może tydzień, a może trochę więcej. Nie rozmawiałem z nim od tamtego czasu i szczerze nie mam na to najmniejszej ochoty, bo chyba mam mu za złe to, co ostatnio mi powiedział. I to, co przez to się ze mną dzieje, bo moje myśli o tym dzieciaku są cholernie niezdrowe.
Mimo wszystko, codziennie idąc do pracy i wracając z niej, mimowolnie przechodzę obok naszego murku z nadzieją, że go tam spotkam. Choć pewnie, nawet gdyby to się stało, patrzyłbym tylko na niego z otwartą buzią, oszołomiony jego urodą, a potem uciekłbym do mieszkania. Czuję się szczerze zawstydzony faktem, że będąc w takim wieku, ktoś potrafi sprawić, że czuję się jak nastolatek. Choć nawet jako nastolatek się tak nie czułem, bo byłem zajęty nienawiścią do ojca.
Ten dzieciak w pewnym sensie sprawia, że przeżywam swoją młodość i dorastam na nowo. Może dlatego tak mi się podoba i może dlatego tak często o nim myślę. Może dlatego, leżąc na kanapie jednocześnie marzę o tym, żeby go całować i o tym, żeby go uderzyć.
Jestem kurwa chory i to tak chory, że leki ukradzione z mojej apteki nie pomagają.Cały czas przez głowę przechodzi mi ta niedorzeczna myśl, żeby znowu zaćpać się do nieprzytomności tylko po to, by trafić to szpitala i tylko po to, by znów trzymać jego dłoń w swojej.
Wstaję do łazienki, choć nawet nie wiem po co. Możliwe, że chcę wykonać swój plan, spełnić swoją chorą myśl. Jednak działanie to przerywa mi dźwięk telefonu, do którego na początku wcale nie mam zamiaru podchodzić. Ale kiedy słyszę ten irytujący dzwonek trzeci raz, zbieram się w sobie i odbieram, nie patrząc nawet na to, kto stara się ze mną skontaktować.
- Ja... - słyszę nieco zniekształcony i zdecydowanie zapłakany głos Gabriela. - Ja przepraszam, Jonatan. Naprawdę przepraszam. Wiem, że pewnie nie chcesz mnie znać i widzieć, ale nie wiem, co robić i bardzo cię potrzebuję.
Jego głos cały drży i łamie się co chwilę, słyszę, jak pociąga nosem i zatrzymuje się co kilka słów, by wziąć oddech. Słyszę, jak płacze i jak z trudem wymawia litery. Słyszę nawet, jak bardzo go wszystko boli i jak bardzo zdesperowany jest, żeby dzwonić akurat do mnie.
- Możesz do mnie przyjść.
Mój głos też drży, sam nie wiem dlaczego. Odbieram tę rozmowę jako coś naprawdę intymnego, bo jest ona naszą pierwszą.
- Okej, dziękuję ci Jonatan.
W jego głosie słyszę wyraźną ulgę, zmieszaną z podekscytowaniem. Mam wrażenie, że chce powiedzieć coś jeszcze, tak jakby chciał powiedzieć "kocham cię". Ale nie mam nawet podstaw, by móc tak sądzić. Kiedy się rozłączam, orientuję się, że Gabriel nie zna mojego adresu i już chcę wybierać jego numer, kiedy słyszę dźwięk domofonu.
- Tak?
- To ja.
I ja, wiedząc, że to on, wpuszczam go do środka. Kiedy on staje w drzwiach, kiedy niepewnie zdejmuje buty, ja nie wiem, co zrobić z rękami, nie wiem, jak się zachować, co powiedzieć, jak go przywitać. Chcę go przytulić, widząc go w takim stanie, ale widząc siebie w zupełnie innym, mam ochotę z powrotem wypchnąć go za drzwi.
Potem staje przede mną i po prostu się patrzy. Jego oczy są wyraźnie przekrwione, a rzęsy wciąż mokre od łez. Na jego policzkach widać ogromne rumieńce, od zimna i od emocji. Najgorsze jest to, że ja też się czerwienię. Kurwa.
