Rano wchodzę do apteki i uśmiecham się do siebie, czując kojący chłód, prosto z naprawionej już klimatyzacji. Idę na zaplecze, witam się z Martyną, przebieram się w ubranie robocze i staję za ladą. Pierwszy klient zjawia się dopiero po godzinie, ale po tym czasie zjawia się również drugi, trzeci, czwarty i jeszcze ośmiu innych klientów, proszących o najtańsze, ale najlepsze syropki na kaszel dla dzieci, czy magnez dla przepracowanych współmałżonków. Dopiero po tym mogę udać się na wyczekiwaną przerwę.
Ledwo siadam na twardym krześle ledwo zimna już kawa dotyka moich ust, a już słyszę w uszach zachrypnięty krzyk i moje imię.
- Jonatan! Jonatan! Jakiś dzieciak chce od ciebie Valused!
Zaczynam się trząść, moja twarz robi się czerwona, a z uszu paruje. Ale tylko wewnętrznie, z zewnątrz trzymam się nienagannie, jak zwykle obojętnie.
Wstaję i przy ladzie zauważam tego samego, wkurzonego dzieciaczka, co wczoraj. Jego uszy naprawdę zdają się parować, a dłonie zaciskać w pięści. Wygląda, jakby miał zaraz się na mnie rzucić, albo wybuchnąć.
Obok stoi wyraźnie zirytowana Martyna. Swoje blond włosy nawija na palec wskazujący i patrzy gdzieś w sufit, z miną: "jak ja nienawidzę tej pracy".
Podchodzę do niej, kładę dłoń na jej ramieniu, uspokajając zarówno ją, jak i siebie, i mówię, żeby wzięła sobie moją przerwę. Na jej twarzy automatycznie pojawia się uśmiech i szepsze, jak to ona mnie nie uwielbia, po czym idzie dumnie na zaplecze zabrać moją przerwę.
Razem z hiszpanem mierzę się wzrokiem, tak nienawistnym i tak zdeterminowanym, że aż trudno mi w to wierzyć. Patrzę, jak jego ciemne włosy ponownie przeyklejają się mu do spoconego czoła. Oddech ma płytki, świszczący, jakby przebiegł kilka kilometrów w upale. Przyglądam się jego piegowatej cerze, wolnej od niedoskonałości.
- Valused.- zapewne chce powiedzieć chłodno, ale dziecięcy ton mu na to nie pozwala.
- Nie mogę Ci go sprzedać.- mówię prosto.
- A jeśli... dałbym Panu pieniądze i kupiłby Pan go "dla siebie", a następnie dał mi? To by było zgodne z prawem.
Wzdycham i mam ochotę wywalić tego hiszpana z apteki.
- Dlaczego tak bardzo Ci na nim zależy? Mamy tu wiele leków czy ziół na uspokojenie.
Chłopak wzdycha i przewraca oczami.
- Więc jaki by mi Pan polecił?- uśmiecha się sztucznie.
- Może być herbata?- pytam.
Przewraca oczami, ale w końcu kiwa głową.
Wchodzę na niską drabinę i sięgam do najwyższej szuflady.
- Proszę, oto Sedafit PC.- kładę lek na ladzie i przenoszę swój znudzony wzrok na chłopca.- Na nadpobudliwość, nerwowość, rozdrażnienie i problemy ze snem.
Dzieci od drugiego roku życia: 1 tabletka rano, 1 tabletka przed snem.
Tabletki należy zażywać na kwadrans przed lub godzinę po posiłku trzymając je pod językiem aż do rozpuszczenia.- czytam formułkę z tyłu opakowania i patrzę, jak dzieciak znowu gotuje się ze złości.
Co z nim jest nie tak?Nic nie odpowiada, jedynie ciężko oddycha, bierze pudełko w drobne dłonie i kieruje się do wyjścia. Już mam zamiar odwrócić wzrok, kiedy przypomina mi się jedna istotna rzecz. Nie zapłacił.
- Hej, zaczekaj!- krzyczę.
Ale on nie czeka, tylko wychodzi i trzaska drzwiami. Moja pierwsza myśl brzmi: "powinienem za nim pobiec albo wezwać ochronę."
Ale moja druga myśl to: "nie będę go bardziej denerwować". Więc wyjmuję z portfela dwadzieścia dwa złote i siedemdziesiąt pięć groszy, po czym wrzucam je do kasy. Tak, płacę za tego gówniarza, który nie potrafi panować nad nerwami.
