Leżę na swoim twardym materacu, przykryty do połowy zielonym kocem i przyciskam prawe ucho do chłodnej ściany, która niegdyś - o kolorze wrzosowym, teraz - praktycznie biała, pozwala mi chociaż trochę wedrzeć się do świata dorosłych.
Na szczęście lub nieszczęście, jest ona na tyle cienka, że jestem w stanie usłyszeć praktycznie co drugie słowo rozmowy rodziców. Rozmowy, której wolałbym nie słyszeć.
Dociera do mnie mnie moje imię. Wielokrotnie. Czy kłócą się o mnie?
Umysł podpowiada mi, że powinienem się odsunąć, ale serce wręcz każe mi wyjść z pokoju i stanąć pod drzwiami rodziców.
Więc po chwili czuję pod stopami przyjemne panele, które lekko skrzypią pod moim ciężarem. Sypialnia mamy i taty oświetlana jest jedynie niewielką lampką, która od zawsze stała na stoliku mamy. Drzwi są zamknięte, ale tym razem słyszę już wszystko bardzo wyraźnie.
- Nic nie rozumiesz. Naprawdę, nic nie rozumiesz. - wiem, że to głos kobiety, ale jest tak załamany i zrozpaczony, że trudno rozpoznać w nim kogoś z rodziny.
- Więc mi wytłumacz, do cholery. Nigdy ze mną nie rozmawiasz, myślisz, że masz wyspisane emocje, nie wiem, na czole. Za nic, kurwa, nie wiem, o czym myślisz. Bo skąd mam wiedzieć?- głos taty jest naprawdę zdenerwowany, używa go tylko, kiedy w grę wchodzi coś naprawdę poważnego albo stanie samochodem w korkach.
- Ja naprawdę nie mam już siły, Robert. Nie mam siły na walkę z tobą, na unikanie, na ukrywanie. Mam to wszystko kurwa gdzieś. I wiesz co? Okej. Zgadzam się. Zgadzam się na wszystko, tylko nie chcę już patrzeć na ten dom. Jutro nie zobaczysz tu ani mnie, ani Gabriela.- oczami wyobraźni widzę, jak mama cała się gotuje, jak jej skóra staje się czerwona, niczym w bajkach, nadymają jej się policzki, zaciska pięści, a z uszu leci para.
Jestem tak zajęty wyobrażaniem sobie bajkowej mamy, że nie słyszę kroków i późniejszego, gwałtownego otwarcia drzwi. Staje w nich obiekt mojego wyobrażenia, ale zupełnie inny od tego, który mam w głowie. Mama jest zupełnie blada, a na jej policzkach są łzy. Gdy mnie widzi, szybko ociera je dużą dłonią, mruga, patrzy nerwowo na ojca, a później znowu na mnie.
- Synku...- dotyka mojej głowy, moich włosów i gładzi je delikatnie.- Wszystko będzie dobrze, synku.- uśmiecha się lekko, po czy mija mnie i wchodzi do łazienki.
Na przeciwko mnie stoi tata. Tata superbohater, który zawsze bronił mnie przed światem. Uśmiecha się jeszcze lżej, niż matka i mówi:
- Przykro mi, synu. Czasami tak musi być.
Po czym mija mnie i schodzi na dół, najprawdopodobniej do drugiej łazienki.
A w mojej głowie pojawia się nagła niechęć do tego budynku, którego nie mogę nazwać domem. Zakładam grubą bluzę, buty i otwieram okno. Ciepło mojej twarzy spotyka się z chłodnym, listopadowym powietrzem. Przekładam najpierw jedną nogę przez framugę, potem drugą i orientuję się, że nie zgasiłem światła.
- Ach, pieprzyć to.
Nieporadnie zsuwam się po dachu, a potem liczę do trzech po hiszpańsku i skaczę.
Na szczęście, ląduje w jednym kawałku, może nieco posiniaczony, ale nie przejmuję się tym i biegnę. Wszystko zaczyna docierać do mnie i trafia prosto w moje serce, chyba podobnie posiniaczone, co ciało.
Mama wyprowadza się od taty i zabiera mnie ze sobą.
Moje serce jest bardzo ciężkie, tak samo jak reszta narządów wewnętrznych. Biegnę z trudem, mam ochotę się zatrzymać, ale nie mogę. Chcę wybuchnąć płaczem i mocno się w kogoś wtulić, ale też nie mogę.
