Rozdział XXVIII

519 61 27
                                    

Aestas zatoczył szeroki krąg. Pod stopami Serafina rozpościerało się ogromne - przynajmniej zdaniem chłopaka - miasto. Tworzyły je setki domów zbudowanych z kamienia i pokrytych pomarańczowymi dachówkami oraz sieć wąskich, wyłożonych brukiem uliczek. Otaczał je wysoki, kamienny mur, a każdą z bram dodatkowo osłaniały po dwie wieże strażnicze.

W miejscu, gdzie morze spotykało się z lądem, zbudowano rozległy port. Do kamiennych pomostów przycumowały dziesiątki drewnianych okrętów wszelkiego kształtu i rodzaju, a drugie tyle kołysało się na przybrzeżnych wodach, niczym las białych żagli.

Ludzie w dole byli mniejsi niż mrówki, a budynki stanowiły jedynie niewielkie kształty. W gąszczu pomarańczowych prostokątów od razu w oczy rzucał się wielki, kwadratowy plac, ulokowany w centrum tętniącego życiem miasta. Wypełniała go moc kolorowych straganów i tłum ludzi. Przy wschodnim boku rynku stała wysoka budowla z jasnego kamienia, która wielkością mogła rywalizować ze Żmijową Biblioteką. Miała spadzisty dach, dwie strzeliste wieże i ponad tuzin kolorowych okien.

Nad Atoras, bo właśnie tak miasto nazywał Aestas, górował przysadzisty zamek. Zbudowano go z jasnego kamienia i otoczono grubym murem z tego samego materiału. Charakteryzował się niewielkimi, prostokątnymi oknami, a z jego umocnień wyrastały cztery okrągłe wieże z barwnymi proporcami powiewającymi na szczycie. Całość otaczała szeroka fosa.

Smok zatoczył ostatni krąg nad rozległym miastem i skręcił na południe. Minęli pas trawy, oddzielający mury miejskie od lasu, przelecieli nad gościńcem prowadzącym do południowej bramy Atoras i wreszcie wylądowali na niewielkiej polanie.

- Zostaw tarczę - rozkazał Biały Koszmar, siadając na ziemi.

- Czemu? - zdziwił się Serafin.

- Bo tylko ludzie na południu używają okrągłych tarcz, a do tego ozdabiają je różnymi wzorami i malunkami. 

- I jak to ma się do mnie?

- Przez swoją tarczę jesteś  łatwo rozpoznawalny. A poszukiwani nie chcą być łatwo rozpoznawalni - tłumaczył cierpliwie Chciwiec.

- No dobra - przyznał niechętnie Smokobójca, zdejmując puklerz.

- I pamiętaj, Eksplodujący Sztylet - powtórzył po raz setny Aestas.

- Tak, mam iść prosto do niego... bez zatrzymywania się...

- Dokładnie! Żadnych zakupów ani zwiedzania katedry - przytaknął smok.

- Co to katedra? 

- Ten wielki budynek w centrum Atoras. Nie mamy czasu, byś się tam plątał.

- Ale nowy koc zdążę sobie kupić.

- Nie! Do maga, bierzesz zaklęcie na oddychanie pod wodą, wracasz!

- Ale pod tym czymś jest zimno! - poskarżył się chłopak.

- Masz ognisko!

- To nie wystarcza!

- Dobra, ale szybko. Tylko ten jeden, tani koc. Żadnych maślanych ciasteczek. Potrzebne ci są jeszcze pieniądze na zaklęcie.

- Dobrze, spokojnie. Szybko to załatwię.

- Aha, jasne - rzucił sarkastycznie smok. - Będzie dobrze, jak będziesz tu do zachodu słońca.

Serafin spojrzał w niebo. Była dopiero trzecia po południu.

- Na luzie - oznajmił, pewny siebie.

- Tak? Założysz się? - zaśmiał się Aestas.

- Tak! Jak wrócę przed zachodem słońca, to przez cały jeden dzień lecę na twoim grzbiecie.

Jak zabić smokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz