Rozdział 12

18 1 0
                                    

         Minęły 3 tygodnie od felernej sytuacji z Deanem, oczywiście nie odezwał się, ale przestałam na to liczyć już po 3 dniach w końcu dosyć dobrze go znałam. Wiedziałam, że póki co na pewno się nie odezwie. W międzyczasie dostałam pracę w barze niedaleko domu, całkiem nieźle płatna jak na taką norę. Generalnie nie umartwiałam się w tym czasie. Crowley starał się do mnie zbliżyć, jednak byłam dla niego niczym szesnastolatka podczas burzy hormonów, więc myślę że wolał to przeczekać i dać mi trochę czasu. Było mi dobrze samej ze sobą, miałam mnóstwo czasu na swoje hobby, w tym czasie udało mi się napisać kilka piosenek, a do dwóch nawet linię melodyczną, byłam z siebie naprawdę dumna. Częściej wychodziłam też z domu, gdyż miałam motywację, ponieważ kilka dni po kłótni z Deanem, przypałętał się do mnie kundelek, oczywiście wydrukowałam masę ogłoszeń odnośnie czworonoga, jednak zero odzewu ze strony jego właściciela, więc postanowiłam że zostanie ze mną, nazwałam go Bruce, zawsze towarzyszy mi w spacerach, oraz we wszystkim co robię na podwórku. Cieszyłam się, że go mam, moi rodzice nie pozwalali mi nigdy na zwierzaka, uważali że nie będę w stanie się nim zając i nie pogodzę szkoły i obowiązków związanych z opieką nad psem, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, teraz mam Bruce'a i cieszy mnie to. 

Dziś wypadał dzień kiedy mam nocną zmianę w barze, po raz pierwszy. Trochę się bałam bo to przydrożny bar, a w takich nie trudno o bójki z byle powodu i obleśnych kierowców śliniących się na widok kawałka kobiecego ciała, sama ta myśl napawała mnie zwątpieniem, jednak praca to praca, przecież nic złego nie może mi się stać.. Była godzina 13, więc powoli zaczęłam się przygotowywać, zrobiłam staranny makijaż, ubrałam się  w białą koszulkę i czarne dżinsy, a włosy związałam w koka, nałożyłam Brucowi jedzenie oraz uzupełniłam wodę, żeby starczyło mu do 7, dopóki nie wrócę z pracy. Siedziałam na kanapie i popijałam herbatę, teraz wróciły mi myśli o Winchesterach, zastanawiałam się co u nich, martwiłam się, mimo że wiedziałam że nic im nie będzie. Przecież zawsze sobie jakoś radzą, jednak miedzy nami jest jakaś więź, w końcu spędzaliśmy naprawdę dużo czasu razem, byliśmy jak rodzina. Z rozgoryczeniem dopiłam ostatnie łyki herbaty i wstawiłam szklankę do zlewu i zawołałam Bruca na spacer, postanowiłam, że przejdziemy się nad rzekę. Zawsze lubiłam tu przychodzić to było tak spokojne miejsce, że trudno to opisać, tu naprawdę nic nigdy się nie działo, a i o jakiegokolwiek człowieka też było ciężko dlatego to miejsce było moją ucieczką od wszystkiego, od problemów, zmartwień, niechcianych pytań i rozmów. W ostatnim czasie to miejsce dawało mi odpoczynek. Stwierdziłam, że na chwilę przysiądę na brzegu, a psa spuszczę ze smyczy, w słuchawkach leciało 'Attention', które od zawsze kojarzyło mi się z Deanem. Lubiłam dobijać się smutnymi piosenkami w momentach emocjonalnej pustki, no ale kto tak nie robi? Wpatrywałam się w nieustannie rwącą rzekę, myślami wracając i przewijając przez myśli wszystkie sytuacje z Deanem, te gorsze jak i lepsze, co chwilę uśmiechając się do tych przyjemniejszych wspomnień. Teraz miałam w myślach sytuację, w której byliśmy naprawdę blisko. Poczułam jak na moje policzki wylała się czerwień rumieńców, przygryzłam usta i zaśmiałam się cicho. Rozejrzałam się wokół i postanowiłam, że będziemy już zawracać. Zawołałam mojego kompana i zawróciliśmy wspólnie do domu. Kiedy doszliśmy już do mojego lokum była godzina 17, więc miałam jeszcze 3 godziny do rozpoczęcia pracy, dziś wyjątkowo mi się to dłużyło, nie miałam co ze sobą zrobić, a moje cztery kąty wydawały się dziś jeszcze bardziej puste niż zawsze... Znalazłam wybawienie w fortepianie, postawiłam na pełny spontan i zaczęłam grać przypadkową melodię i układać w głowie nie mniej przypadkowy tekst, ale nie było źle, wyrzucałam z siebie emocje, które były jak kula u nogi, nie dawały mi funkcjonować, za dużo o nim dziś myślałam, powinnam zrobić sobie jakiś detoks, to staje się jakąś obsesją.. Ale tak to chyba wygląda, jak człowiek wpadnie po uszy zakochany w nieodpowiedniej osobie. Chyba każdy już to przeżył, teraz kolej na mnie. Dam sobie radę. Chociaż czasami mam wrażenie, że lubię sytuacje w których czuje się źle, jakaś taka moja dziwna natura... Ale kto powiedział, że jestem normalna, ba.. kto powiedział, że całe moje życie jest normalne?

Nadeszła godzina wyjścia do pracy, wzięłam kluczyki od samochodu i ruszyłam. Minęłam kilkanaście innych przydrożnych barów, pubów, do których składałam swoje CV jednak brak było odzewu z ich strony. Dlatego do swojego miałam większy kawałek. Włączyłam radio, leciała jakaś nieznana mi piosenka, jednak bardzo rytmiczna, odpowiednia do mojego stylu jazdy. Przez chwilę miałam wrażenie, że widziałam Impalę Winchesterów, ale nie zatrzymałam się, nie miałam na to czasu. Musiałam zdarzyć na czas, jakby to wyglądało gdybym na samym początku zaczęła się spóźniać. Po 40 minutach byłam na miejscu, szybko się przebrałam, wzięłam tacę i poszłam na salę obsługiwać gości. Dzisiaj był spory ruch, bynajmniej tak mówił Stew, gdyż ja nie miałam punktu odniesienia, bo to mój pierwszy raz w barze na nocnej zmianie. Minęły pierwsze trzy godziny, a ja już zaliczyłam stłuczenie szklanek, i obmacywanie przez jakiegoś oblecha, na szczęście Stew w porę zareagował i nic mi się nie stało, ale resztę czasu byłam roztrzęsiona. Chodziłam po sali trzęsąc się, ale jakoś dotrzymałam do końca zmiany.
-odwieźć Cię? - zapytał w szatni Stew
-nie, dziękuje. Przyjechałam swoim samochodem. Ale dziękuje za troskę- uśmiechnęłam się do niego serdecznie.
-to spadam, widzimy się pojutrze- pożegnał się i wyszedł. Zostałam w szatni sama, nadal trochę dygocząc, jednak po chwili, jakby kątem oka zauważyłam Castiela, szybko zerknęłam jeszcze raz ale nikogo już tam nie było, zaniepokoiłam się jeszcze bardziej, szybkim krokiem wyszłam z lokalu udając się do swojego samochodu.
-Lilith, wszystko w porządku?- ze strachem obróciłam się w stronę znajomego mi głosu, a moim oczom ukazał się Castiel...
-tak, wszystko okej- byłam zaskoczona ale to było miłe, że jakkolwiek sprawował nade mną piecze.
-Mam sobie pójść?- zapytał bez emocji
-chyba tak będzie lepiej.. - odpowiedziałam pomimo, że chciałam, żeby został, ale wiedziałam że muszę w końcu zacząć normalnie żyć.
-przykro mi z powodu twojego domu..
-co?- zdziwiłam się ale jego już nie było. Czym prędzej odpaliłam silnik i najszybciej jak mogłam pojechałam do domu. Kiedy dojechałam na miejsce poczułam jakby ktoś uderzył mnie czymś w tył głowy, stałam jak wmurowana, sparaliżowało mnie. Przed oczami miałam obraz tlących się zgliszcz mojego domu i dogaszających je jednostek straży pożarnej. W moich oczach stanęły łzy, nie było mojego domu, nie wiem z jakiego powodu, a najgorszym z tego wszystkiego było to, że był tam Bruce... Żywe stworzenie, które było niewinne, mój kompan, pocieszyciel. Wezbrała we mnie złość, wiedziałam że muszę znaleźć tego kto to zrobił, to był mój cel. Straciłam rodzinne pamiątki, ubrania, oszczędności... WSZYSTKO. Przyjaciela również. Chciałam biec i ratować wszystko co zostało, ale właściwie nic tam nie było... Zostałam z samochodem i ciuchami, które na sobie miałam i paroma dolarami w portfelu.. Z oczu już ciekły mi łzy, ręce trzęsły się jak oszalałe, właściwie cała się trzęsłam. Wpadłam w panikę, zostałam sama, bez dachu nad głową. Co mogłam zrobić? Do Crowleya nie chciałam się zwracać mimo, że mogłam. Postanowiłam pojechać i poprosić o pomoc Bobbiego, miałam tylko nadzieję, że nie zastanę u niego Winchesterów.

Po godzinie jazdy, powoli wjechałam na podjazd, domu z drewna i z niebieskimi okiennicami. Wyłączyłam silnik i wysiadłam, otarłam łzy i nieśmiało podeszłam pod drzwi. Zastukałam 3 razy i czekałam...
Była 10 rano, wiec Bobby nie powinien spać. Odczekałam kilka sekund i zastukałam znowu.
-moment, chwila... Zabili kogoś czy jak? - słyszałam za drzwiami
-cześć - starałam się uśmiechnąć
-matko boska! Co się stało, Lilith na boga właź do środka. - wciągnął mnie troskliwie do domu, przygotował szybko dzbanek herbaty i usiadł w fotelu na przeciwko mnie.
Powoli i dokładnie opowiedziałam mu wszystko co działo się odkąd zerwałam kontakt z całym tym paranormalnym światem. Siedział jak wryty słuchając moich opowieści, na koniec skwitował wszystko dosadnym przekleństwem i upij łyk herbaty, był wstrząśnięty.
- zostaniesz u mnie, tak długo jak będziesz potrzebowała... I od razu mówię, nie dyskutuj nawet tylko przeparkuj samochód, na podwórko żebym mógł później wyjechać..
- dziękuje ci, naprawdę..
- tobie zawsze pomogę, przecież wiesz..
- wiem, kochany jesteś - zebrałam się z kanapy i poszłam przeparkować auto, szybko to zrobiłam a gdy wróciłam do środka Bobby oznajmił, że przygotował mi pokój i znalazł swoje stare, mniejsze koszule, żebym miała w czym chodzić. Powiedział też, żebym się położyła i odpoczęła. Przepłakałam tak naprawdę, kilka godzin, a później z braku sił niepostrzeżenie zasnęłam...

______________________________________

You Always Have A ChoiceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz