Rozdział dwunasty

36 8 1
                                    

Osiedle już dawno kładło się do łóżek, kiedy na zewnątrz śnieg zaczął mruczeć z niezadowoleniem pod naporem łącznie czterech butów, po jednym na każdą stopę dwóch mężczyzn. Weszli do budynku, wspięli się po schodach i otworzyli drzwi mieszkania. Przywitały ich śpiące w ciemności pokoje, które obudzili, zapalając światło najpierw w przedpokoju, następnie w kuchni i salonie, gdzie usiedli na kanapie z talerzami z kolacją. Chleb w jajku usmażony z serem i wędliną chrupał aż miło. Benjamin sięgnął po pilot i włączył wiadomości, aby wypełnić czymś pustkę.

— Niby ciągle trafiamy na nowe tropy, ale nadal stoimy w miejscu — westchnął, starając się jakoś zagaić rozmowę. Nie wiedzieć czemu, czuł się nieco obco we własnym mieszkaniu. Oblizał usta.

— Może szukamy nie tam, gdzie powinniśmy. Skupiamy się na przemytnikach, a jakieś ważne fakty umykają nam sprzed nosa. — Florian poprawił czapkę, rozsiadając się na kanapie. Ta zaskrzypiała złowrogo.

Prezenter właśnie oznajmiał, że już niedługo przyjdzie odwilż, temperatury skoczą do góry, a słońce będzie pokazywało się jeszcze częściej. Dobra prognoza.

— Właśnie nie. Uważam, że to w przemytnikach jest nasza szansa. Kanarek, Anka, Rafał... ich coś łączy. Pytanie tylko: co — powiedział w lekkim zamyśleniu brunet. Jego talerz był już pusty i stał na stoliku kawowym. Latarnie za oknem płonęły, zaglądając im w okna. Benjamin wstał i zaciągnął rolety. Przeszukał pamięć, czy aby na pewno zamknął drzwi na klucz; nie zrobił tego.

— Wszystko gra? — zapytał Schulz, widząc zachowanie przyjaciela. — Chodzisz jak z kijem w tyłku. Od paru dni zresztą. — Wlepił w niego czujne spojrzenie.

— To nic takiego — odparł Benjamin. Florian do niego podszedł i położył dłoń na jego ramieniu.

— Na pewno? — dopytał.

— Tak. Nie musisz się martwić — odparł Dunham, ściągając lekko brwi. Prowadzący wiadomości krzyczał o przekraczającym limicie smogu w Rybniku.

— Dobrze — skwitował blondyn, siadając znów na kanapie. Ugięła się pod jego ciężarem.

— Zbierzmy to, co mamy — zaproponował sierżant.

— Facet, poważnie? Jesteśmy po godzinach pracy, nie mam ochoty myśleć — mruknął Schulz, masując skronie.

— A ja mam ochotę. Słuchaj: Kanarek musi mieć powód, dla którego chce wsypać swojego pracodawcę. Musiał mu jakoś zaleźć za skórę. Ale dlaczego się z nami bawi? Odpowiedź jest prosta: szuka rozrywki. Jest znudzonym człowiekiem, którego już dawno przestały kręcić szemrane interesy. — Spojrzał uważnie na Floriana, sprawdzając, czy notuje sobie te informacje w głowie. — Anka natomiast pozostaje wierna Zebrze, przyznała się zresztą na przesłuchaniu, że nie ma zamiaru od niego odchodzić. Zwerbowała na jego polecenie Rafała. Stąd nasuwa się pewien bardzo ciekawy wniosek. Otóż Zebra wie, że z Kanarka nie będzie pożytku; potrzebny mu nowy handlarz.

— To ma sens. — Aspirant pokiwał głową. Szare komórki w jego umyśle zaczęły pracować. — Myślisz, że Kanarek nienawidzi Anki?

— Wysiudała go z roboty. Wiadomo, że mężczyźni są wzrokowcami. Ukradła sympatię pracodawcy, a ten Kanarkowi powiedział "nara". — Benjamin podparł się łokciem o szary parapet. Prawie strącił zwiędniętą bazylię.

— Próbujesz mi właśnie wmówić, że podejrzewają go o planowanie morderstwa.

— Krwawej zemsty, tak.

— Pamiętasz tę bójkę? Kanarek się przyznał, że brał w niej udział. Kim jest drugi facet?

— Raczej nie Zebrą. To analityczny umysł, dlatego wątpię, aby obijał komuś szczękę na ulicy. Jest na to zbyt przebiegły i ostrożny — od razu wyjaśnił Benjamin. — Myślę, że mógł to być jakiś nabywca. Kanarek chciał zrujnować reputację szefa, więc zorganizował szwindel. Rzecz jednak nie poszła po jego myśli, bo dostał po mordzie. Ewentualnie mógł to być jeden z handlarzy nasłany przez Zebrę. Jeśli tak, to na kolesia jest już chyba wydany wyrok. — Wpatrywał się w ścianę, mrużąc lekko powieki. Zawsze tak robił, kiedy się skupiał. Musiał wyciszyć inne zmysły, aby móc w pełni wykorzystywać policyjną część swojego umysłu.

Zebra w dolinie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz