Rozdział drugi

95 21 13
                                    

— Gdzie ten informator? — zapytał podirytowany Florian, przestępując z nogi na nogę. Z racji, że nadchodziła nieuchronnie zima, wiał ostry, zimny wiatr. Śnieg rozpadał się na dobre, a oni musieli sterczeć jak te dwa cymbały na zewnątrz przy cywilnym aucie, który tak naprawdę był radiowozem. Wystarczyło tylko przyczepić migawki na dach i gotowe. Cudowna myśl techniczna. A jaka skuteczna! 

— Miał tu być dwadzieścia minut temu — odparł Benjamin, szczękając zębami. Do diabła, czemu ubrania nie mogą mieć wełnianego obszycia? Pocierał energicznie swoje ramiona, aby się chociaż trochę ogrzać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że musieli czekać na zewnątrz auta, inaczej mogliby przegapić i nie zauważyć Kanarka, jak to sam siebie określił. W życiu nie poszliby na ten układ, gdyby nie to, że ścigali Zebrę od przeszło paru miesięcy i należałoby nareszcie go złapać. Tyle że nie mieli bladego pojęcia, gdzie handlarz narkotyków się znajdował. 

— Czemu nie możemy go po prostu olać? — mruknął Florian, będąc już porządnie wkurzonym. Nie po to zrywali się z komendy, aby teraz zamarznąć tu na śmierć. 

— To był warunek, Florian. Jesteśmy na zewnątrz albo nie wyjawi nam informacji. 

— Do jasnej cholery, to ile mamy jeszcze czekać? Nie mamy nawet pewności, kim on jest, czy ma licencję na broń i czy jest uzbrojony, nie znamy personaliów... Nic, kompletnie nic! Moje czułe kości spodziewają się masakry — wyburczał rozzłoszczony blondyn, drapiąc się po zesztywniałej z zimna brodzie. Nos zrobił mu się cały czerwony. 

— Spokojnie. Po dziś dzień nie mogę uwierzyć, jakim cudem z tak słabymi nerwami przyjęli cię do policji na wydział narkotykowy. — Benjamin pokręcił głową z niedowierzaniem, lecz nie zdołał się uśmiechnął przez zziębnięte wargi. — Swoją drogą, kiedy skończymy tę sprawę, trzeba będzie zawnioskować o przeniesienie na patrolowo-interwencyjny. Tam bardziej mi się podobało.

— Wtedy jeszcze nie byłem aż tak rozdrażniony — objaśnił drugi, siląc się na lustrujące bruneta spojrzenie. Potarł swoje dłonie, które włożył do kieszeni cienkiej kurtki. Obserwował uważnie zatłoczoną ulicę, starając się wypatrzeć potencjalnego informatora. W oczy rzuciła mu się matka z dzieckiem, które krzyczało wniebogłosy, lecz rodzicielka nic sobie z tego nie robiła. Ten widok ścisnął jego wrażliwe na cudzą krzywdę serce, mimo iż nie znał ani młodej blondyneczki ani kobiety. Podejrzewał, że to właśnie dlatego wstąpił do policji. Aby karać tych, którzy śmieli podnieść rękę na niewinnych. 

— Jasne, jasne. Chciałeś mnie wyrzucić przez okno, kiedy wylałem na ciebie kawę. Byliśmy na piętrze — dodał po chwili wahania Benjamin, opierając się biodrem o samochód. Podążył wzrokiem Floriana i również dostrzegł płaczącą dziewczynkę, która parę chwil później zniknęła w aptece po drugiej stronie ulicy. W rączce zaciskała małego misia, a sama niewiele miała na sobie. Legginsy, niskie butki i do tego bluza zakrywająca cienką koszulkę. Natomiast matka nie szczędziła sobie okryć, gdyż miała na sobie ciepłą kurtkę i kozaki. Spoglądając z ukosa na Floriana, dostrzegł, jak zaciska szczęki. Dobrze wiedział, o czym teraz myśli. Nie mieli jednak podstaw, aby nagle aresztować kobietę. 

— Bo to była moja ulubiona kawa, a w dodatku nie mogłem spać w nocy — powiedział Florian, chuchając w zaczerwienione z zimna dłonie. Jego policzki naciągnęły się jak balony, a następnie wydmuchał ciepłe powietrze na swoją skórę. Nic to nie dało, bo za chwilę znów było mu chłodno. Prawie nie czuł palców. 

— Mam pomysł. Skoczę po herbatę do tamtej kawiarenki, "V.I.P" bodajże, dosłownie pięć minut spacerem. Idziesz na to? — zaproponował Benjamin. 

— Pewnie. Tylko wsyp mi dwie łyżeczki — poprosił blondyn,  otwierając samochód i włączając klimatyzację. Niech wnętrze się nagrzeje, bo jeśli informator nie zjawi się w ciągu dziesięciu minut odjeżdżają stąd. Niepotrzebnie będą marnować czas. 

Zebra w dolinie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz