Rozdział piętnasty

31 9 0
                                    

— Facet jest po prostu szurnięty. Dlaczego mu wierzycie? — warknął Michał, który zajrzawszy do ich gabinetu, został zmuszony do klapnięcia na krześle i wysłuchania przebiegu przesłuchania. O ile tak to można było nazwać. 

— Bo to nasze jedyne źródło informacji? — zapytał ironicznie Florian. 

— Jedyne? Żarty sobie stroisz? Macie Ankę, Rafała i jeszcze parę innych osób powiązanych ze sprawą, a wy zamierzacie szukać jakiejś pewnie nieistniejącej Pani Kanarkowej, bo tak sobie zażyczył koleś, którego nawet nie znamy? Florian, czy ty przypadkiem nie masz gorączki? — Podniósł się z krzesła i dotknął czoła blondyna. Benjamin siedzący obok fuknął cicho pod nosem. Chcąc nie chcąc, musiał się zgodzić z Kotem, chociaż wcale mu się to nie podobało. 

— Zapewniam cię, że temperatura mojego ciała nie przekroczyła trzydziestu sześciu i sześciu stopni Celsjusza. — Schulz strącił rękę dyżurnego. — Posłuchaj, lepsze takie źródło niż żadne. 

— Albo po prostu nie chcesz patrzeć na laskę, którą przeleciałeś. 

— Nie przeleciałem jej! 

— A pamiętasz? 

Florian zabulgotał oburzony, jednak nic nie powiedział. I właśnie to wystarczyło, aby Michał uśmiechnął się zwycięsko. 

— Może lepiej skupmy się na szukaniu tej całej Kanarkowej, a nie na prowadzeniu bezsensownej dyskusji, co? — Benjamin obserwował ich z wyraźnym znudzeniem. 

— Nie odzywaj się — odparli natomiast jednocześnie, po chwili mierząc się morderczymi spojrzeniami. 

Benjamin westchnął, wstał i trzepnął ich obu w ucho. Gdyby wzrok mógł zabijać, Beniek leżałby właśnie martwy. Dwa razy. 

— Dobrze. Uznajmy, że jakimś cudem uda nam się ją znaleźć. I co? Potwierdzi, że zna tego dziwaka? — Michał przetarł twarz. 

— Na to musimy liczyć — westchnął ciężko Florian. Michał wstał i zachęcił ich ruchem głowy, aby poszli z nim do jego gabinetu. Tam usiadł na swoim fotelu, strzelił kostkami, na co Florian się skrzywił, włączył bazę danych w swoim wiecznie odpalonym komputerze i wpisał w wyszukiwarkę jedno słowo: Kanarek. 

— Mówisz? — zdziwił się Benjamin, zaglądając mu przez ramię. 

— Patrz: jak mamy jakąś laskę o nazwisku, powiedzmy, Stasiak, to mówimy Stasiakowa. Nie? No, więc jak mamy kogoś o nazwisku Kanarek... 

— To mówimy Kanarkowa — skończył Florian, patrząc za okno. Skrzyżował ręce za plecami. — Mogła mieć męża Kanarka, bo ustaliliśmy, że nasz Kanarek nie ma na nazwisko Kanarek. 

— Masło maślane — skwitował jego wypowiedź Kotowiak, przeglądając wyszukane przez komputer osoby. Stuknął palcem w ekran. — Znalazłem. Wiktoria Kanarek, mąż to Gerwazy Kanarek, a ojciec... ymm... Krzysztof Zadecki. Zdjęcie pasuje do naszego informatora. Wiktoria pracuje w jakimś ogrodzie zoologicznym w Łodzi, czy coś. 

Benjamin powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. — No, to niezły Kanarek. Dasz radę ją sprowadzić? 

— Prawdopodobnie poza naszym zasięgiem. 

— Przecież do Łodzi jest z półtorej godziny drogi. 

— Spróbuję, dobra? — mruknął Michał. — A teraz już sobie idźcie. 

— Jak chcesz — odparł Florian, biorąc Benjamina za ramię i wyprowadził go z pokoju. Brunet spojrzał na niego zaskoczony, kiedy mężczyzna przyparł go do pomalowanej na szaro ściany. Schulz ściągnął brwi, nasłuchując, czy nikt nie idzie. Na szczęście na korytarzu panowała cisza jak makiem zasiał. 

Zebra w dolinie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz