Rozdział 9. 'If I die young.'

197 12 1
                                    

         Podczas wczorajszej imprezy Liam zapisał mi swój adres na telefonie, okazało się, że mieszka on tylko kilometr dalej od Cassie. Po dobiegnięciu do jego domu nie byłam pewna o co chce go spytać po prostu wiedziałam, że muszę to zrobić.                                                    Przeszłam przez szarą, metalową furtkę i otworzyłam szerzej oczy gdy ujrzałam ogród Liama. Weszłam na kamienna ścieżkę prosto pod drzwi dwupiętrowego, białego domu z szpiczastym, brązowawy dachem. Po lewej i prawej stronie ścieżki było pełno kwiatów, dominowały kwiaty o fioletowej i czerwonej barwie, ale byłam niemalże pewna, że są tu kwiaty o wszystkich kolorach tęczy. Za wielkimi donicami z kwiatami rosły  wysokie zielone drzewa. Między drzewami zauważyłam duża drewnianą huśtawkę i mała plastikową zjeżdżalnie. Czyżby Liam miał rodzeństwo? Stojąc dłużej zauważyłabym pewnie więcej pięknych szczegółów ogrodu, ale nie miałam czasu. Przetarłam łzy spod oczu i czym prędzej zapukałam do drzwi domu.
Otworzył mi zaspany Liam, miał na sobie żółta koszulkę z krótkim rękawkiem, brązowe dresy z ściągaczami na kostkach i białe kapcie.
- Jade? Co tu robisz? - Ziewnął zaskoczony.
- Mogę wejść? To będzie długa rozmowa. - Zignorowałam jego pytanie i nerwowo odpowiedziałam, Liam musiał zauważyć moje zdenerwowanie, ponieważ posłał mi zdezorientowane spojrzenie i otworzył szerzej drzwi bym mogła wejść. Jego dom od wewnątrz był o wiele bardziej stonowany niż ogród. Białe kafelki, beżowe ściany i ciemne meble. Zaprowadził mnie do kuchni i polecił abym usiadła. W kuchni na środku stał duży marmurowy blat, przy którym usiadłam na wysokim czarnym krześle. Na przeciwko mnie również był blat z zlewem i białymi szafkami. Wszystkie sprzęty kuchenne były czarne wraz z lodówką. Ściany były białe, a podłoga była pokryta kafelkami w czarno-biała  szachownice. Zimne białe światło ledowej żarówki jeszcze bardziej (o ile to możliwe) ochładzało to pomieszczenie. Nie było tu przyjemnie. Liam usiadłszy na krześle obok mnie jakby czytając mi w myślach odezwał się mówiąc
- Nie jest tu za miło. - skrzywił się - Reszta domu niestety jest bardzo podobna, tylko mój pokój jest bardziej przytulny.                             Przytaknęłam głowa i zaczęłam nerwowo bawić się palcami.
- Mam do ciebie sprawę. - zaczęłam.
- Coś się stało? -
- Znałeś Cody'ego Florena? - po zadaniu tego pytania zauważyłam jak chłopak  gwałtownie się wyprostował i spiął.
- Ja—tak, znałem go. Wiem również, że nie żyje. - odpowiedział cicho. Zaśmiałam się cicho, a on rzucił mi smutne spojrzenie. Widać Perrie zdążyła się już mu pochwalić.
- A znasz okoliczności jego śmierci? Dlaczego zrobił to co zrobił? - poczułam jak moje oczy znów napełniają się łzami więc odwróciłam wzrok w druga stronę. Nie mogłam się tu popłakać, ale z każda minuta im dłużej o tym myślałam tym bardziej to do mnie dochodziło. Mój przyjaciel nie żyje.
- Jade...Nie wiem co ty wiesz, ale—
- Ale co? Jak wytłumaczysz mi to co zrobiła mu Perrie? - jej imię prawie wyplułam. Wstałam z miejsca i zaczęłam nerwowo krążyć po pomieszczeniu. Liam przetarł swoją twarz dłońmi i westchnął.
- Domyślam się co sobie teraz o niej myślisz. Domyślam się również, że masz dużo pytań, ale obawiam się ze ja nie udzielę ci na nie odpowiedzi.
- Żartujesz chyba? - prychnęłam. - To co według ciebie powinnam zrobić?
- Zerwać z nią kontakt.                         Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam na Liama. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Myślałam, że będzie próbował wmówić mi, że blondynka jest tak naprawdę dobra i wcale nie chciała zrobić tego co zrobiła, a zamiast tego chłopak radzi mi, żebym zerwała z nią kontakt?
- Nie rozumiem...chyba powinnam się dowiedzieć najpierw dlaczego to zrobiła.
- Nie. - odparł zmęczony wbijając we mnie intensywnie oczy. Wyglądał na naprawdę zmęczonego, ciagle przecierał twarz dłońmi, a jego wory pod oczami dopiero teraz rzuciły mi się w oczy, aż żal było mi go tak męczyć, ale to ważna sprawa, która nie może czekać. - I tak nie dostaniesz od niej żadnych odpowiedzi, ona nie daje odpowiedzi tylko zostawia jeszcze więcej pytań. - odpowiedział a ja zgłupiałam. Nie wiedziałam co powinnam zrobić, naciskać na Liama, aby wycisnąć z niego jakieś informacje o niebieskookiej lub iść samodzielnie do Perrie i wykrzyczeć jej w twarz jak bardzo jej nienawidzę? Kiedy o tym pomyślałam poczułam ukucie w sercu i zrozumiałam, że polubiłam blondynkę, nawet bardzo i teraz to wszystko jeszcze bardziej bolało. Zwłaszcza, że uświadomiłam sobie, że wcale jej nie nienawidzę.

~
       Po opuszczeniu bez słowa domu Liama nie wiedziałam co z sobą zrobić. Przez prawie dwie godziny spacerowałam bez sensownie po wszystkich znanych mi parkach w okolicy. Myślałam o ostatnich kilku dniach i o tym jaka kochana była dla mnie Perrie. Nigdy bym nie pomyślała, że jest do tego zdolna. Kto by pomyślał, że ta śliczna blondynka o niebieskich oczach jest takim potworem? Nie chcę nawet sobie wyobrażać co musiał czuć Cody, jak bardzo musiało go to boleć, że zdecydował się odebrać sobie życie.
Moje przemyślenia przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu.
"Cassie"
- Gdzie jesteś Jade?
- Niedaleko twojego domu, mam przyjść? - spytałam i odwróciłam się na pięcie idąc w stronę domu przyjaciółki.
- Umm, dziękuję, ale chciałabym być teraz sama z rodziną. Babcia chce zaplanować pogrzeb. Chciałam ci podziękować za to, że dziś przyszłaś i spytać jak się czujesz z tym co ci powiedziałam? - Cassie brzmiała jak nie ona, taka zdenerwowana i smutna. Moje serce łamało się z każdym jej słowem i pociągnięciem nosem.
- Nie musisz mi dziękować, Cass. Na razie chyba nie jestem gotowa na tę rozmowę, zadzwonię jutro okej? Jeśli będę potrzebna szybciej to napisz do mnie.
- Okej. Kocham cię.
- Ja cię tez. - odpowiedziałam i rozłączyłam się.

~
Po powrocie do domu mama i tata ciągle chcieli ze mną rozmawiać i mnie pocieszać, musiałam im skłamać, że u mnie wszystko w porządku i nie musza się martwić, nie miałam siły na rozmowę z rodzicami i ich wypełnione litością spojrzenia przez następne dni. Wzięłam bardzo długi prysznic, aby zmyć z siebie ostatnie kilkanaście godzin i tak jak się spodziewałam pod prysznicem trochę płakałam, ale zrobiłam to bardzo cicho, aby nikt nie usłyszał. Nie chcę litości. Kiedy w końcu zebrałam się w garść, umyłam zęby i przebrałam się w piżamę położyłam się w łóżku. Leżałam tępo patrząc się w sufit i myślałam o Codym.

   " - Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany. Lecz cicho! Co to za blask strzelił tam z okna? Ona jest wschodem, a Julia jest słońcem!

- Cody? Co ty tu robisz? Jest szósta rano!- wyszłam na balkon ponieważ obudziły mnie dźwięk uderzających kamieni w okno. Gdy zobaczyłam, że za oknem niebo jest ciemnoniebieskie, a dopiero gdzieniegdzie zaczyna widać promienie słońca i różowy kolor temu towarzyszący chwyciłam się za głowę. Gdy otworzyłam drzwi  zobaczyłam Cody'ego ubranego w piżamę stojąc boso na moim trawniku.
- Wznijdź cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę, która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś od niej piękniejsza! - krzyknął blondyn teatralnie trzymając lewą dłoń przy swoim sercu, a prawą wskazując na mnie.
- Obudzisz moich rodziców, idioto! - zaśmiałam się.
- Niech mnie zabiją jeśli taka jest kara za wyznanie miłości prawdziwej mojej ukochanej! - upadł na kolana i wskazał palcem wskazującym na okno sypialniane moich rodziców.
- Dobrze, mój Romeo, idź spać a potem porozmawiamy!
- Po co spać jeśli można pić wino? - chłopak wstał z ziemi i wyjął zza pleców butelkę drogiego wina. Uśmiechnął się do mnie ukazując rząd białych zębów. - Ryzykowałem życie swe dla ciebie Julio, aby zdobyć napój ten! - krzyknął dramatycznie i pomachał mi butelką. Wywróciłam oczami i kazałam mu chwile zaczekać. Ubrałam na nogi swoje czerwone vansy i założyłam szarą kurtkę. Wyjęłam schowane pod łóżkiem dwa kieliszki i wyszłam na balkon. Piętra w moim domu były niskie, a więc opanowałam sztukę schodzenia z balkonu (bez połamania nóg) w wieku 13 lat. Najpierw delikatnie rzuciłam kieliszki mojemu przyjacielowi tak, aby je złapał, a potem przeszłam przez barierkę balkonu i zsunęłam się w dół po starej rurze.                                      Kilkanaście minut później siedzieliśmy w parku na ławce i popijaliśmy wino przy wschodzie słońca rozmawiając o głupotach. 
- Dlaczego nie wierzysz, że Szekspir to mój prapraprzodek? - oburzył się Cody upijając łyk wina.
- Bo nie jesteś nawet Anglikiem!
- Ignorantka z ciebie. - prychnął i kopnął mnie w kostkę. - Kiedyś ci to udowodnię.
- Jasne. - uśmiechnęłam się i oparłam głowę na jego ramieniu. Byłam taka szczęśliwa."

Po policzku spłynęła mi jedna łza na to wspomnienie. Szybko ją przetarłam i uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Cody nie chciałby, abym płakała. Pewnie  zaśmiałby się i zwyzywał mnie od "nad wrażliwców".
Odwróciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy z nadzieją na sen, jednak zanim przyszło mi zasnąć usłyszałam dźwięk sms. Jęknęłam niezadowolona i wyciągnęłam rękę po telefon. Odblokowałam go i zmrużyłam oczy, aby zobaczyć treść wiadomości.

"Perrie:)) :
- to nie tak miało wyglądać "













Przepraszam za wszystkie błędy x

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 17, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

TORN [Jerrie] (w trakcie edycji)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz