I - Å snakke rett ut av posen
KLARA
Władza niedomówień
Stoi przede mną i jest tak piękny, że już nie wiem czy to pijacki sen czy jawa. Nogi się pode mną uginają i szumi mi w głowie, on jest tuż obok. Taki jak zawsze, rzeczywisty. Ludzie się na nas patrzą, ale dostrzegamy tylko siebie. W jego oczach widzę to co starałam się w nich wypatrzeć przez tak długi czas. Ogarnia mnie to, obezwładnia.
Sam sprawia wrażenie bezbronnego chłopca. Różnica wieku? Dawno została przekroczona. Jak każda kolejno pokonywana czerwona linia. Naginaliśmy granice aż znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Wszystkim moim kolegom znajdującym się teraz w salonie Emmy tak daleko do niego. Nawet jeśli jest lekko zamroczony alkoholem, jego włosy stanowią nieład i ma na sobie tą głupią bluzę.
Pragnę rzucić mu się w ramiona. Wpasować się w jego ciało, odnaleźć swoje miejsce i zostać tam na zawsze. Tylko, że Chris nie wykonuje żadnego ruchu i posyła mi spojrzenia tak intensywne, że pod samym ich wpływem odczuwam podniecenie. Nie widziałam go zalednie kilka dni, a jestem głodna jego osoby jakby porzucił mnie pod moim domem przynajmniej przed rokiem.
Taśma zostaje puszczona z ogromnym przyspieszeniem. Nasze usta stykają się przed upływem sekundy. Smakuje piwem, papierosami i tym czymś czym jest on sam. Niezwykłe.
- Nie bój się. - kładę mu rękę na policzku i przesuwam ją wzdłuż szyji czując niesłabnące napięcie mięśni. - Chyba na nas czas. - szepczę.
Chcę już wyjść i zostać z nim sama. Nie wiem skąd wziął się w Gamle, ta wiedza nie stanowi czegoś potrzebnego. W opozycji do faktu, iż on jest obecnie moim tlenem. Istnieję dzięki niemu. To takie wspaniałe, że obejmuje mnie w tym momencie, niech już nigdy nie przestaje. Stopmy się w jedno.
Złość? Złość za to gdy wyrzucił mnie z samochodu? Już dawno ją opanowałam, zrozumiałam. Już wtedy należał do mnie. To śmieszne, że Christoffer Schistad jest przerażony tym co dzieje się między nami. On nie może pojąć tego, iż jego serce bije w rytmie mojego. Jego broda wbijająca się w mój obojczyk to taka ogromna pieszczota. Nie ruszaj się. Trwaj.
Pierwszy raz ogarnia mnie coś tak wielkiego, jakby zamknięto nas w jakiejś szczelnej bańce. Tylko ja i on. W głowie dostrzegam wszystkie obrazy, które prowadziły do tego momentu. Jego śmiech, przygryzanie dolnej wargi, poprawianie włosów, niechęć i pragnienie zarazem. Dobrze że się teraz pojawiłeś. Naprawmy to co zaczęło się ostatnio walić.
Siedzę na łóżku mojej sypialni, a on nerwowo przechadza się na boso bo dywanie. Jego piękna twarz napina się nieznacznie, nie wie co powiedzieć, nie wie od czego zacząć.
- Jesteś dla mnie taka ważna - zrzuca z siebie taki natłok bagażu emocjonalnego, iż widzę jak jego barki dosłownie uwalniają się spod wielkiego ciężaru.
Nie wiem dlaczego płaczę. Mam tendencję to wzruszania się przy romantycznych momentach. On wciąż chce coś powiedzieć, ale nie teraz. Podchodzę i odnajduję jego wargi. Milcz. Milcz. Milcz.
- Powiemy Williamowi, powiemy mu jak wróci - kończy gdy tylko daję mu ku temu sposobność - Chcę móc iść z tobą za rękę przez Oslo; wyznawać wszystkim, że jesteś moja; całować Cię na korytarzu Nissen; chcę robić z Tobą wiele rzeczy.
- Nagle stałeś się monogamistą? - silę się na żart, bo żar który pali mnie od środka jest nie do wytrzymania. Powietrze rozgrzane przez atmosferę sprawia niesłychany ból mojej skórze. Pozbądźmy się już ubrań.
- Spadaj - wrócił stary Schistad. Schistad, którego kocham. Z niebezpiecznym błyskiem w oku i bez krztyny romantyzmu. Z wprawnymi rękami sprawiającymi, że niekontrolowanie drżę.

CZYTASZ
Født til å herske | SKAM | Chris Schistad & William Magnusson | The Penetratos
FanfictionŻycie Williama było ruiną. Pierwszy uśmiech na jego twarzy pojawia się niespodziewanie gdy do jego mieszkania w Oslo przeprowadza się nieznośna i do złudzenia przypominająca go nastolatka. Jego prawdziwa natura budzi się jednak dopiero podczas zjaz...