- Już jesteśmy, Mitch
- Mitch, wszystko w porządku?
- Dobrze się czujesz, mały?
- Mówiłem ci żebyś nigdy mnie tak nie nazywał - odparłem niechętnie odklejając się od Scotta
Miałem zmarznięte dłonie i uda, a chłopak był moim jedynym źródłem ciepła. Zwlekłem się jednak z motocykla, stanąłem niepewnie na drążych nogach i wypuściłem z płuc powietrze, które dotąd nieświadomie wstrzymywałem.
- Mitch? - chłopak posłał mi zaniepokojone spojrzenie - Co się dzieje?
- Nic - odparłem i wbiłem wzrok w ziemię zakłopotany tym, że tak źle zniosłem naszą przejażdżkę
- Mitchie? - Scott uniósł delikatnie mój podbródek i spojrzał mi w oczy, szukając w nich odpowiedzi
- Po prostu nie nadaję się do tego typu przejażdżek.
- Wybacz. To był twój pierwszy raz. Powinienem był jechać trochę wolniej.
- Nie, było w porządku... - zacząłem, ale gdy zobaczyłem jego poszarpane wiatrem włosy lekko się zaśmiałem
- Co Cię tak bawi? - zapytał chłopak uśmiechając się do mnie
- Twoja fryzura. Czekaj, zaraz to naprawimy.
Stanąłem na palcach i nie zastanawiając się zbytnio nad tym co robię wsunąłem swoje dłonie w jego blond włosy, doprowadzając je do porządku. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nie jest to coś co robią znajomi, więc odsunąłem się od niego zmieszany.
- Gotowe - rzuciłem od niechcenia czując że się czerwienię
- Dzięki - odparł Scott z nieodgadnionym wyrazem twarzy i delikatnie się do mnie nachylił, dlatego przykucnąłem szybko udając że wiąże buta.
- Wiesz, po tej całej przejażdżce strasznie zaschło mi w ustach, masz może coś do picia? - zapytałem wciąż skupiony na swoich butach.
- Na pewno w lodówce coś się znajdzie.
Ruszyliśmy w stronę domu Scotta, który był dużo mniejszy niż sobie wyobrażałem. I nie wyróżniał się zbytnio. Wyglądał jak jeden z wielu domów w Arlington. Ku mojemu zdziwieniu nie weszliśmy przez główne drzwi. Blondyn poprowadził mnie do drzwi znajdujących się na boku budynku. Nie było tu żadnego ogródka ani żadnych ozdób. Po prostu trawnik i jedno wysokie drzewo. Chwilę późnej Hoying otworzył przede mną drzwi i weszliśmy prosto do kuchni.
W całym domu panowała kompletna cisza.
- Mieszkasz sam? - zapytałem
- Tak - odparł podchodząc do lodówki - Kiedy ludzie zaczęli mnie rozpoznawać, mieszkanie tutaj było uciążliwe. Na podwórku ciągle szwędali się jacyś obcy, chcący zdobyć mój autograf. Niektórzy próbowali dotrzeć do mnie poprzez moich rodziców. Na początku dobrze to znosili i byłem im za to bardzo wdzięczny, ale kiedy jakiś mężczyzna włamał się do domu i zaczął im grozić postanowiłem, że nie będę dłużej narażać ich na takie niebezpieczeństwo. Rozgłosiliśmy plotkę, że wyjechali do Nowego Jorku. Tak naprawdę mieszkają w LA. Kupiłem im tam przytulny domek. Nikt o tym nie wie. No cóż, oprócz ciebie - Scott uśmiechnął się do mnie przez ramię - Mam nadzieję że nikomu nie wygadasz, co mały?
- Nie! Nie pisnę ani słowa, ja... przykro mi że to cię spotkało. Że was to spotkało.
- Nie ma o czym mówić. Taka cena sławy, co nie? - blondyn wzruszył ramionami i podał mi puszkę napoju
- Dzięki - odparłem - Czemu właściwie przyjechałeś do Arlington?
Scott zmarszczył brwi i przyjrzał się mi podejrzliwie.
- Mówiłem już o tym wiele razy. To powrót do korzeni. Szukam tu wytchnienia i inspiracji.
- No tak, jasne - odparłem nieprzekonany. W końcu sam słyszałem, jak Scott mówił o Arlington jak o najgorszym miejscu na ziemi. A przyjazd tu porównywał do jakiejś kary. Utwierdziło mnie to jedynie w przekonaniu, że nie mogę mu w pełni zaufać. Nie jest ze mną szczery. Mimo, że to on chciał zacząć naszą znajomość na nowo.
Otworzyłem puszkę zimnego napoju i wziąłem łyk. Bąbelki łaskotały mnie w gardło a moje serce w końcu zaczęło bić normalnie. Emocje związane z przejażdżką motorem minęły i zacząłem dostrzegać, że było to całkiem miłe doświadczenie. Oczywiście pomijając towarzyszący mi cały czas lęk o własne życie. Przypomniałem sobie wibracje klatki piersiowej Scott'a które wyczuwałem pod dłoniami, kiedy chłopak śmiał się z mojej reakcji na tak szybką jazdę. Spojrzałem na swoje dłonie, które zaczęły mnie delikatnie łaskotać na wspomnienie tamtego zdarzenia. I tego, że na parkingu trzymaliśmy się za ręce. Uśmiechnąłem się lekko. To było całkiem przyjemne.
- O czym myślisz?
Spojrzałem na blondyna i zauważyłem, że chłopak ciekawie mi się przygląda.
- Wiesz, tak w sumie to ta cała przejażdżka nie była aż taka zła.
- Mówiłem że jestem wspaniałym kierowcą - Hoying wyszczerzył do mnie zęby.
Tylko nie popadnij w samouwielbienie - pomyślałem i przewróciłem oczami
- Właśnie! Lucille! - wykrzyknął chłopak i postawił na blacie swój napój - Zupełnie o niej zapomniałem! Obiecałem jej, że dzisiaj się nią zajmę!
- Kolejna dziewczyna?
- Można tak powiedzieć - zaśmiał się
- Cóż, w takim razie może nie będę wam przeszkadzać i po prostu...
- Nie wygłupiaj się mały, jestem pewien że ona nie będzie miała nic przeciwko twojemu towarzystwu. Co więcej, jeśli weźmiemy się za nią razem, szybciej skończymy.
Teraz mnie zatkało. O czym on w ogóle mówił? Musiałem mieć komiczny wyraz twarzy, bo po chwili Scott wybuchnął donośnym śmiechem.
- Chodź, mały. Zapoznam was.
- Mówiłem ci już...
- Tak, tak. Mam nie mówić na ciebie mały. Czy "pączusiu" brzmi lepiej?
Skrzyżowałem ręce na piersi i posłałem mu mordercze spojrzenie.
- I znowu. Wyglądasz jak zły kociak. To po prostu urocze.
- TY- - nie było mi jednak dane skończyć ponieważ Scott zakrył mi usta dłonią, przybliżył się do mnie i szepnął mi do ucha:
- No już nie złość się kociaku. Po prostu chodź ze mną, dobrze?
Po tych słowach złapał mnie za dłoń i poprowadził do drzwi. Nie byłem w stanie się odezwać. Nogi miałem jak z waty a na uchu wciąż czułem jego ciepły oddech.
Co jest ze mną nie tak?
CZYTASZ
Zostań ze mną ₪ Scömíche
FanficMitch po raz pierwszy spotyka Scotta w szkole, w czasie ostatniego roku nauki zanim rozpocznie college. Mitch o istnieniu Scotta wiedział dużo wcześniej, gdyż Scott jest sławnym piosenkarzem. Blondyn natomiast nie ma pojęcia o istnieniu Mitcha. Przy...