4.

267 26 1
                                    

Evelin siedziała na łóżku jak na szpilkach. Mijał drugi dzień od jej rozmowy z Huncwotami. Udając, że czyta książkę czekała, aż wszystkie dziewczyny w dormitorium pójdą spać. Miała się spotkać z Gryfonami przy wyjściu z jej Pokoju Wspólnego.

Andrea już dawno spała. Wróciła po treningu Quidditcha wyczerpana, i teraz Jackson tylko cicho pochrapywała. Nancy już usypiała, a jedynym problemem była Kate siedząca jeszcze w Pokoju Wspólnym.

Constell zerknęła na zegarek - piętnaście po północy.

- Już jestem spóźniona - mruknęła sama do siebie i ze zdenerwowaniem zatrzasnęła książkę. Odrzuciła kołdrę, która miała zakryć jej dzienny strój i na palcach wyszła z pokoju, zamykając drzwi najciszej jak tylko umiała.

Kiedy już miała wyjść z Pokoju Wspólnego na korytarz usłyszała proste pytanie, które zmroziło jej krew w żyłach.

- A gdzie ty się wybierasz, co? - zacmokała z niezadowoleniem Kate, siedząca na kanapie, o ile siedzeniem można nazwać pozycję, w której głową leży na podłodze, a nogi - na oparciu.

- Ty masz chyba zadatki na nietoperza - prychnęła Evelin, ignorując pytanie May.

- Uważaj, bo się okaże, że jestem wampirem i cię ugryzę. Jeden haps i już nigdy nie zjesz sosu czosnkowego!

- Sama się nim ciągle obżerasz, więc raczej nie możesz być wampirem - zauważyła trzeźwo blondynka.

- Racja, ja nie, ale idę o zakład, że Lucjusz Malfoy jest jakimś cholernym Drakulą! Jak ostatnio go mijałam na korytarzu, to tak się na mnie spojrzał, że tylko do Lasu spieprzyć! Jak będę w domu na święta to sobie kupię zapas wody święconej, słowo harcerza!

- Ty nawet nie jesteś harcerzem.

- Siedź cicho i nie zmieniaj tematu! A właśnie... - Kate jakimś cudem zeszła z kanapy, nie łamiąc sobie przy tym karku - To gdzie się wybierasz, co? Masz randkę?

I zanim Evelin zdążyła zareagować, Azjatka już była przy wejściu i wyglądała na korytarz.

Blondynka wymamrotała słowo, za które rodzice kazali by jej wyparzyć język.

Na korytarzu, centralnie przy wejściu, a nie za rogiem, jak było w umowie, stali Huncwoci. Lupin świecił różdżką, Potter ściskał w ręku coś, co wyglądało jak kocyk, a Black i Pettigrew dyskutowali nad kartką, która podejrzanie wyglądała jak karta z Czekoladowych Żab. Gdy zobaczyli stojącą w wejściu Kate, a za nią Evelin pokazującą na migi, że to nie jej wina, na ich twarzach pojawiło się zdziwienie.

- Czterech? Dziewczyno, niezłe masz branie! Prawie jak Królewna Śnieżka! - zwróciła się do Evelin, po czym spojrzała na Syriusza z kamiennym wyrazem twarzy - Black.

- May.

- Wy się znacie? - zapytała jednocześnie z Remusem, po czym spaliła buraka. Chłopak podrapał się z zakłopotaniem po karku.

- Na trzecim roku mieliśmy razem szlaban - wyjaśnił Syriusz.

- On to jeszcze rozumiem, ale ty? Myślałam, że jesteś zbyt leniwa na robienie czegokolwiek, no wiesz... nielegalnego.

- Tylko się spóźniłam na transmutację. Sześć razy z rzędu.

- A, pamiętam - mruknął James - to na ciebie Syriusz narzekał przez całą noc.

- Serio? Dlaczego? -spytała rozbawiona Constell.

- Nic nie robiła! Siedziała tylko na stole i gadała jakieś głupoty, a ja musiałem sam szorować wszystkie kociołki - fuknął Black.

A sky full of stars || Huncwoci Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz