Rozdział 1 - On nie pozwala

261 25 28
                                    

    Ciemna noc narzuciła swe szaty na światło dnia, spowijając niebo płaszczem gwiazd. Śpik bezsenny i słów zbyt mała garść, by choć jedno zdanie z bliską, a jednak obcą osobą zamienić. Dwadzieścia cztery godziny na życiu zmarnowane, choć istnień ratowaniem zajęte. Pełne obłudy uśmiechy i fałszem łzy podszyte wypełniające każdy, najmniejszy nawet kąt. 

    Wszystkie te egoistyczne twory, inaczej ludźmi zwane, tak ciężko znosiły ból innych. Nie dlatego, że empatia sprawiała, iż ta sama agonia wypełniała ich serca, a dlatego, że kultura zmuszała do zainteresowania problemami drugiego człowieka.

    Obserwowanie tych - zgoła egotycznych - zachowań odebrało Chanyeolowi wiarę w zawód, pozbawiając go ochoty na stawanie z ludźmi twarzą w twarz. Chciał zostać lekarzem, jednak już w  trakcie stażu zaczął powoli powątpiewać w słuszność swej decyzji. Jego zapał do ratowania skarbu, jakim było ludzkie życie, szybko przerodził się w zwykłą niechęć i zgorszenie. 

   Każdy kolejny człowiek stawał się "przypadkiem", którym należało się zająć. Parkowi nie zależało na ocaleniu życia, a sprawdzeniu swoich umiejętności. Pozwoliłby wszystkim zdechnąć, gdyby nie fakt, iż nienawidził porażek i nigdy się do nich nie przyznawał. 

   Tamtej nocy wracał do domu po raz pierwszy od pięćdziesięciu trzech godzin. Żył swoją pracą i można by rzec, iż momentami mieszkał w szpitalu. Fatalną kuchnię wynagradzał mu bogaty bufet w podziemiach, a wygodna sofa stawała się najlepszym przyjacielem po każdej interwencji. 

    I być może mężczyzna kolejny raz wróciłby do swojej małej posiadłości z natłokiem depresyjnych myśli i brakiem chęci do życia, które i tak od wielu lat przypominało marny wytwór czarnego humoru, gdyby w tamtym jednym, z pozoru nieistotnym momencie, biała postać nie mignęła przed reflektorami jego samochodu.

    Chanyeol nie miał pojęcia, co właśnie widział. Zwierzę, człowieka, a może wytwór własnej wyobraźni? Cokolwiek by to nie było, musiał sprawdzić. 

    Mężczyzna wysiadł z samochodu, podchodząc do maski, by już po chwili poczuć wzmożone bicie serca. Przy prawej stronie pojazdu siedziała kobieta, a może raczej dziewczynka, odziana w białą suknię. Kreacja była co prawda poplamiona i mocno poszarpana, jednak nie to przyciągało największą uwagę. 

    Jej oczy.

    Ciemne, niemal czarne tęczówki ani na chwilę nie uniosły się na twarz mężczyzny. Długie, hebanowe, ale roztargane włosy wiły się aż do bioder, a rozcięte na boku wargi pozostawały szczelnie zaciśnięte.

- Nic ci nie jest? - zapytał Park, przyglądając się dokładnie nienaturalnie chudemu ciału. Odsłonięte łydki i ramiona pokryte były masą siniaków, jednak musiały być one wynikiem ubiegłych zdarzeń; nie mogły powstać tak nagle. Otarcia na nadgarstkach silnie się odznaczały, a zaczerwienienie na szyi urywało się pod różowym naszyjnikiem, który jednak - w mniemaniu lekarza - wyglądał jak zwykła obroża. Drobne stópki poruszyły się, stawiając całe ciało w pionie, by już po chwili uciec w stronę sąsiadującego z drogą lasu. Refleks pozwolił mężczyźnie zatrzymać dziewczynę, nim zdążyła się oddalić. 

- To nienajlepszy pomysł. - zauważył, prowadząc niższą w stronę swojego auta. - Jestem lekarzem. Pojedziemy do szpitala, w którym pracuję i tam cię zbadam, dobrze? - zaproponował, czując zobowiązanie, jakie nakładała na niego przysięga Hipokratesa. Dziewczyna spojrzała z przerażeniem prosto w oczy Parka, chaotycznie kręcąc głową na boki. - Nie chcesz jechać do szpitala? - zapytał, starając się zrozumieć intencje młodszej. Ta cała sytuacja była zbyt podejrzana, by mężczyzna zwyczajnie pozwolił jej odejść. Postanowił więc spróbować niestandardowych rozwiązań. - Dobrze, więc pojedziemy do mnie i tam cię zbadam. Może tak być? - mówił jak do małego dziecka, którym zapewne była nieznajoma. 

LostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz