Rozdział 4 - Park Chan-domowe-przedszkole-yeol

177 21 87
                                    

- Ja pierdolę. - westchnąłem, stwierdzając, iż od tamtego momentu witanie dnia tak pozytywnym akcentem stanie się moją rutyną. Nie mogłem uwierzyć w to, że po tak wyczerpującym tygodniu w pracy, zmarnowałem cały weekend na niańczenie dzieciaka, który wpadł pod mój samochód z wciąż niewyjaśnionych przyczyn. 

    Ujrzawszy na zegarku godzinę szóstą cztery, miałem ochotę jęknąć przeciągle na cały dom, ale powstrzymałem się przez myśl o Areum, która z pewnością wraz z powrotem z krainy Morfeusza na nowo przylgnęłaby do mnie jak najbardziej upierdliwy rzep. Wyglądało na to, że podejrzenia Baeka były słuszne i dziewczyna faktycznie z jakiegoś powodu zaczęła mi ufać, w swojej nieporadności nie opuszczając mnie ani na krok. 

    Z tym, że ja tego zaufania naprawdę nie potrzebowałem. 

    Po dwudziestominutowej, porannej toalecie i przebraniu w strój "codzienny" składający się z białej koszuli i czarnych spodni, mogłem w końcu opuścić swój pokój i skierować się prosto do kuchni, by zażyć naparu bogów, jakim była powszechnie znana i kochana kawa. 

    I zapewne zaparzyłbym ją od razu, gdyby nie brzdąc, którego po raz kolejny zalazłem z rana śpiącego na podłodze, tuż pod drzwiami do mojej sypialni. Jęknąłem cierpiętniczo pod nosem, podnosząc dziewczynkę na rękach, by przenieść ją na sofę w salonie i zyskać odrobinę spokoju z rana, który z pewnością zostałby zaburzony wraz z jej pobudką.

    W całej tej swojej marnej egzystencji mogłem dziękować jedynie za fakt, iż kawa wciąż wiązała się dla mnie z niemałą przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem oderwanego od rzeczywistości pracoholika. Dość spore zarobki nie zawróciły mi w głowie i mimo zadowalającej sumy na koncie bankowym i trzydziestki na karku, wciąż nie potrzebowałem szybkich samochodów ani bezwstydnie obnażonych kobiet.

    Chciałem jedynie spokoju, a i on został mi odebrany. 

    Chwyciłem w dłoń wyrwaną z notesu kartkę z wierszem Naborowskiego, który miałem w zwyczaju czytać codziennie. 

  Godzina za godziną niepojęcie chodzi:
Był przodek, byłeś ty sam, potomek się rodzi.
Krótka rozprawa: jutro - coś dziś jest, nie będziesz,
A żeś był, nieboszczyka imienia nabędziesz;
Dźwięk, cień, dym, wiatr, błysk, głos, punkt - żywot ludzki słynie.
Słońce więcej nie wschodzi to, które raz minie, 
Kołem niehamowanym lotny czas uchodzi,
Z którego spadł niejeden, co na starość godzi. 
Wtenczas, kiedy ty myślisz, jużeś był, nieboże;
Między śmiercią, rodzeniem byt nasz, ledwie może 
Nazwan być czwartą częścią mgnienia; wielom była 
Kolebka grobem, wielom matka ich mogiła.

- "Czwarta część mgnienia" - powtórzyłem na głos, wzdychając męczeńsko pod nosem. Przypominanie sobie o kruchości ludzkiego życia stało się moją rutyną. Pierwszy raz spotkałem się z tym wierszem po pierwszej, a zarazem ostatniej mojej nieudanej operacji, której wynikiem był zgon pacjenta.  Od tamtego czasu nie popełniłem już żadnego błędu. 

    W tamtym momencie powinienem jak co dzień pogrążyć się w bezkresnej zadumie dotyczącej marności własnego bytu, ale moją uwagę przykuły małe, gołe stópki i kosmyk włosów  wystające zza ściany. 

- Widzę cię, Areum, Jeśli chciałaś się ukryć, to słabo ci to wyszło. - zauważyłem, odkładając zapisaną piórem kartkę na brzeg blatu. zauważyłem, jak dziewczyna podkurcza paluszki i chyba nie spostrzegła, że niewiele to w jej sytuacji zmieniało. - No już, chodź do mnie. Chyba nie chcesz, żebym po ciebie przyszedł? - zapytałem, starając się zabrzmieć choć odrobinę groźnie, chociaż bardzo ciężko przychodziło mi wyrażanie jakichkolwiek emocji oprócz złości podczas mówienia. Mój ton był z reguły obojętny lub sarkastyczny, w wyjątkowych sytuacjach rozjuszony i nie miałem najmniejszej ochoty na poszerzanie tego zakresu.

LostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz