Część 5

3 0 0
                                    

Bartholomew zebrał załogę na pokładzie. Był niezwykle rozdrażniony i jednocześnie zamyślony. Przed oczami wciąż widział niewinne oraz opanowane spojrzenie Rosemary, która ginie w ciemnej toni. Dopiero Tristan odciągnął go od balustrady potrząsając nim solidnie, po męsku. Jak tylko Mroczne Widmo ominęło epicentrum według planu kapitana deszcz ustał, ponieważ mżawka nigdy nie była nazywana mianem opadu. Bosman zamknął się w swojej kajucie zostawiając rozdartego Willa na stanowisku, który usiłował zorientować się w sytuacji. Dopiero po wielokrotnych próbach Gasparowi udało się wyciągnąć przyjaciela z jego zakątka. Po raz pierwszy otrzymał kazanie od piratów. Zgodzili się na małe porozumienie - chwila czasu w samotności w zamian za sensowne rozkazy. 

Bosman przechadzał się w linii prostej jak to często miała w zwyczaju Rose, gdy ogłaszała wszelkie dyspozycje. Każdy obserwował jego najmniejszy ruch w całkowitym milczeniu. Bart patrząc na miny swoich kamratów jeszcze bardziej się dołował, ale nie mógł pozwolić, by zapanował chaos i niepewność.

- W tym zmaganiu wyszliśmy przegrani - przełamał się starszy mężczyzna zatrzymując na chwilę przy Jeffie. Ten odruchowo spuścił wzrok zdając sobie sprawę, że to poniekąd jego wina. - Straciliśmy naszego kapitana. - Ledwo te słowa przeszły mu przez gardło. W powietrzu mżawka odbijała się echem niczym grad. Zwieszone bezwiednie dłonie piratów potęgowały obraz bezsilności oraz zdradzały wycieńczenie. - Dlatego też przejmuje władzę, jeśli ktoś ma jakieś zastrzeżenia niech wystąpi z szeregu. - Nikt nie odważył się zrobić kroku w przód lub chociaż zgłosić swoje obawy - W takim razie od dziś moje rozporządzenia są niepodważalne - ryknął chcąc zaznaczyć swoje przywództwo, lecz jego głos zabrzmiał chropowato podkreślając chandrę. - Pogoda uniemożliwia nam powrót na tamten obszar, by odnaleźć Rose. Uznajemy, więc w tym momencie, że nie żyje. - Rozbrzmiały szumy, które wyciszył Bartholomew jednym ruchem ręki. - Kursu nie zmieniamy. Rozejść się! - Zakończył tą farsę. Odwrócił się na pięcie i zszedł pod pokład. Tuż zanim ruszył jeden z członków załogi będący w tajemniczym humorze. Bart właśnie mijał łuk kiedy ktoś zaciągnął go w niego oraz bezpardonowo rzucił na ścianę. Momentalnie poczuł zimne ostrze na swoim gardle.

- Cóż spodziewałem się ciebie, Will.

- Dlaczego opuściłeś swojego przyjaciela? - brunet jeszcze mocnej przycisnął bosmana do ściany.

- Nic nie możemy zrobić. Pogódź się z tym! - wysapał starszy mężczyzna. Nie obawiał się o swoje życie, bo jego duch już uleciał z chwilą wypuszczenia dłoni Rosemary. Na zewnątrz trzymał się lepiej niż wyglądało jego wnętrze.

- Ale jeszcze możemy coś zrobić - rzekł żałośnie Will mimo, że gdzieś z tyłu głowy zdawał sobie sprawę z racji nowego kapitana. Jednak jego doświadczenia życiowe nie pozwalały mu przejść z tym do porządku dziennego.

- Możemy liczyć na cud. - Bart odsunął nóż od swojego gardła korzystając z wahania pirata.

- Cud? - Zaśmiał się histerycznie. - Coś takiego nie istnieje. - Jego nozdrza zadrżały.

- Przecież ty też go kiedyś doświadczyłeś. - Brunet znieruchomiał. Do jego głowy dotarły obrazy z przeszłości, kiedy drobna kobieta podała mu pomocną dłoń. Pamiętał jej uśmiech i przepiękne oczy. Próbował wyzbyć się tego epizodu, ale nie potrafił, a może po prostu nie chciał o tym zapomnieć.

- Ból po stracie jest normalny, ale póki jeszcze iskra się tli miejmy nadzieję. - Bosman poklepał rozmówcę po ramieniu nie mając do niego żadnych pretensji, że go zaatakował.

- Chrzanię takie pierdoły! - oburzył się na ckliwą sentencje.

Bartholomew potarł kark widząc jak mocno rozgoryczony jest William. Z jego perspektywy wydane rozkazy musiały go jeszcze bardziej zaboleć. Nie mógł nic zrobić, nie mógł opuścić stanowiska. Widać, że los Rosemary nie jest mu obojętny. Skubana miała nosa.

Dziennik pokładowyWhere stories live. Discover now