Część 14

4 0 0
                                    


Rosemary z samego rana została wezwana do generała Canbridge'a przez dwójkę młodych żołnierzy, próbujących z nią flirtować. Zignorowała ich dziecinne zabawy, udając się prosto do pokoju ojca. W końcu musiała sprostać przeznaczeniu. Tej nocy nie potrafiła już dłużej trzymać emocji w sobie. Nagromadzone uwolniły się w formie sporych łez. Obiecała sobie, że to już ostatni raz, kiedy płacze nad przeszłością. Ian zostawił Rose przestrzeń, której tak bardzo potrzebowała, by nabrać dystansu. Ponadto dowiedziała się, że blondyn nie podlega pod jej ojca, a gubernatora oraz generała siedzącego teraz za biurkiem na Londyńskim przedmieściu. Brunetka zastukała rytmicznie, a następnie usłyszała stłumioną odpowiedź. Weszła do środka od razu zajmując jeden z foteli. Postawny generał wpatrywał się w widok za oknem, który najwidoczniej go mocno inspirował.

- Początek nie mieliśmy zbyt dobry. - zaczął mężczyzna.

- Jak zawsze. - skwitowała na spokojnie dziewczyna.

- Nie proszę o wybaczenie. Chcę tylko, abyś wiedziała, że zależy mi na tobie, dlatego nie będę dłużej ingerować w twoje życie. Masz rację, nie powinienem pozwolić ci wyjechać z Anglii ani wysyłać za tobą Bogu ducha winnego żołnierza, który po prostu chciał zapomnieć o stracie żony.

- To ty nauczyłeś mnie szermierki, dlaczego więc miałbyś na siłę wciskać mnie w gorset? - zadała pytanie, ale nie oczekiwała odpowiedzi.

- Wybacz, ale zapomniałem już jak to jest mieć cię u swego boku.

- Nie wątpię. Zapewne kariera nabrała tempa, kiedy pozbyłeś się krnąbrnej córki.

- Wcale się ciebie nie pozbyłem.

- No tak, babcia to zrobiła.

- Nie mieszaj w to innych osób.

- Tato, ja nie żałuję tego co zrobiłam. Karaiby stały się moim edenem, a morze wolnością, której tak mi brakowało. Poznałam ludzi, za których oddałam życie, poznałam Mroczne Widmo.

- Słyszałem o twojej legendzie.

- Wiesz, że nie zabijam dla przyjemności.

- Wiem, ty tylko się bronisz.

- Otóż to, ale ich nie interesuje historia, bo liczą się czyny. To one nas określają.

- Bartholomew zdał mi raport. Wiem wszystko. - zamilkł jakby nie dostrzegał potrzeby komentowania dalszej wiedzy. Przecież ona doskonale wiedziała co ją spotkało. Cieszyła się, że nie zwierzała się Bartowi z jej uniesień sercowych oraz nurtujących ją problemów, gdyż teraz plułaby sobie w brodę. Zachowała honor, którym zawsze emanowała.

- Twój wyrok z Karaibów został przekazany Londynowi - generał zaczął informować o najistotniejszym aspekcie, który chciał z nią poruszyć. - Jako, że jestem jego przedstawicielem teraz ode mnie zależy twój los. Pewnym jest, że splamiłaś się piractwem i nie możesz dłużej pozostać na tych ziemiach żywa. To naruszałoby wszelakie kodeksy, dlatego pozostaje ci powrót wraz ze mną do domu, do Londynu. Innej opcji nie rozważam. Jeszcze trzy dni potrzebuje na zamknięcie spraw w Port Royal. - serce Rose zakołatało. Nigdy nie rozważała takiej ewentualności. Myślała, że kiedyś osiądzie na wyspie lub w jakimś mieście portowym i będzie mogła poświęcić się rodzinie.

- Masz trzy dni, by pożegnać się z tym miejscem. Już nigdy tu nie wrócisz. - coś ukuło dziewczynę w klatce piersiowej powodując płytki oddech. Wstała, patrząc zdumiona.

- Jak możesz. - wyszeptała. Odwróciła się na pięcie, nie bawiąc się w żadne kulturalne ceregiele i wybiegła trzaskając drzwiami. Dziewczyna wyruszyła na ulicę, opuszczając budynek pełny wrogów. Dostrzegła ruch firanki, zza której wyglądał jej ojciec. Spojrzała wyzywająco w jego stronę pędem ruszając w stronę morza. Musiała spojrzeć w jego głębie, ukoić nerwy. Szła szybkim krokiem często truchtając przez paręnaście metrów. Zdecydowanie miała gdzieś obce spojrzenia skierowane w jej stronę, które ciekawie na nią spoglądały. Teraz czuła się podobnie jak William, kiedy znalazła go w tym mieście wyglądającego niczym cień człowieka. Mijając mundurowych czuła się nieswojo jakby wlepiali w nią swoje wampirze oczy. W każdej sekundzie mogła być ponownie pojmana. Przedarła się najruchliwszą uliczką wśród tłumów przechodniów znajdując się niedaleko portu. Zdając sobie sprawę, że nie może tak beztrosko pojawić się na nabrzeżu zaczęła szukać ustronnego zejścia blisko wody. Musiała przyznać, iż jej ciało nie zdążyło się jeszcze zregenerować po wszystkich perypetiach. Przeskakując przez niewielki płotek czuła każdy większy mięsień wołający o odpoczynek od tego lekkiego wysiłku. W końcu brunetce udało się znaleźć miejsce, w którym mogła odetchnąć.

Dziennik pokładowyWhere stories live. Discover now