VI

144 20 13
                                    

Słyszał głosy. Wzywały go. Kusiły z oddali słodkimi słówkami i częstowały nierealnymi do zrealizowania obietnicami. Im bardziej je wychwytywał, tym stawał się na nie podatniejsze. Wizja utopijnego życia zaczęła stanowić smaczny kąsek, jakiego desperacko pożądał.

Postawił pewnie stopę naprzód. Nie odczuł pod nią nawierzchni, lecz mimo tego się nie obawiał. Kroczył dalej. Szedł wgłąb próżni, nie zaglądając tęsknym wzrokiem wstecz - za tym, co postanowił zostawić. Zamierzał zaufać przewodnikom w postaci głosów, które wkrótce doprowadzą go do lepszej rzeczywistości. Nie dbał o konsekwencje, za jakie przyjdzie mu zapewne zapłacić, gdy przekroczy granicę. To było bez znaczenia. Jeżeli w grę wchodziło pozyskanie losu, wyzbytego z cierpienia, gdzie wszystko, co do tej pory się przytrafiło, stanowiło nic innego jak złudzenie, ot taki zły sen, który można anulować...

Prawda była taka, że złapałby się wszystkiego. Dokonałby rzeczy, o jakie by się we wcześniejszym życiu nie dopuścił. Wyłoniłby najostrzejszy nóż, którym przejechałby zdecydowanym ruchem po wierzchu dłoni, przez co szkarłatne krople udekorowałyby na cyrografie miejsce obok podpisu. Zaprzedałby w następstwie tego diabłu duszę, żeby udostępnił mu szansę na rozpoczęcie od nowa. 

Czyżby więc jego psychika ulegała faktycznemu samounicestwieniu? Przypuszczalnie, bo nie czuł się już człowiekiem. Był kroczącą ruiną. Dysponował jedynie urojoną wiarą, jaka podtrzymywała go przed ciśnięciem się w najgłębsze stadium odmętu obłąkania. 

W pewnym momencie głosy ucichły. Pozostał sam, ale nie na długo. Coś zimnego musnęło jego czoło, co przywołało go na chwilę do rzeczywistości. Mętnym spojrzeniem dojrzał zarys pani Hudson. Pochylała się nad nim i sumiennie obmywała jego twarz mokrą ścierką. Ostatnim, co zapamiętał, zanim pogrążył się ponownie w nicość, był strapiony wyraz kobiety.

Następnym razem, gdy odzyskał świadomość, wyczuł, że ponownie nie jest sam. Nie była to jednak pani Hudson, lecz osoba, która znajdowała się na ostatniej pozycji jego listy, z jaką chciałby dzielić powietrze. 

- Jesteś nader problematyczną osobą. 

Orzekł z drugiego końca pokoju mężczyzna z haczykowatym nosem, zajmując jedyne krzesło, jakie Sherlock posiadał w swojej sypialni.

- Przez wgląd na ciebie, byłem zmuszony przerwać sympatyczne spotkanie przy herbacie z ministrem. 

Chociaż światło nie przedzierało się przez zasunięte zasłony, z powodu czego w pomieszczeniu panował półmrok, to brunet był przekonany, że Mycroft mówiąc to miał wymalowany na twarzy jaszczurzy uśmiech. 

- Postaram się następnym razem wyzionąć ducha, więc pozbędziesz się zbędnego balastu - odparł neutralnym tonem. Ostrożnie podniósł się na łokciach do pozycji siedzącej. Zakręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, jakby musiał na nowo przeżywać kolejne dawki torsji. 

Przełknął głośno ślinę. Zdał sobie sprawę, że jego jama ustna jest przesuszona i jak najszybciej potrzebuje wypełnioną po brzegi szklankę z wodą. Najlepiej zimną. 

- To nie konkurs na błyskawiczne zejście z tego świata, Sherlock.

- Ile byłem nieprzytomny? - puścił mimo uszu naganę w głosie brata, opierając głowę o ścianę. 

Niezależnie od tego, że Mycroftowi na tym nie zależało, to i tak westchnął na tyle głośno, aby brunet zdołał to zarejestrować.

- Z utrapieniem dla ciebie, tylko od wczoraj.

- Faktycznie, oczekiwałem większego rekordu.

Wiedział, że swoimi słowami udało mu się zirytować Rząd Brytyjski do maksimum. Dokładnie o to mu chodziło. Uwielbiał delektować się widokiem podminowanego brata, w którym cząstka po cząstce samokontrola ulegała pod naporem rozdrażnienia. Skutkiem tego, kiedy tylko miał okazję, umyślnie wywierał na nim takowy stan, który zawsze go niezmiernie bawił. 

The Losing Side | Sherlock PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz