???, Rok nieznany
Sen jest bezkresnym oceanem, w którym zanurzamy się każdej nocy. W którym emocje swe i uczucia zatapia każdy człowiek, tylko po to aby po przebudzeniu znów do niego powróciły. Rano budzimy się ociekający, z piekącymi oczyma. Bowiem każdy sen musi się kiedyś skończyć...
Oślepiające światło wdarło się przez szkło i uderzyło go w oczy. Instynktownie spróbował zasłonić je ręką, ale z przerażeniem stwierdził że nie może nią poruszyć. Zaczął głęboko oddychać. Ogarnęła go panika, którą jednak szybko zdusił w sobie. Trzeba się opanować - pomyślał.
- Kim jestem... cholera jasna kim ja jestem! - wykrzyczałby, gdyby nie sparaliżowane wargi. Źrenice, jedyne części ciała które wciąż go słuchały, przesuwały się po wiszącym nad nim szkle. Leżał w jakimś sarkofagu. Tyle był w stanie stwierdzić.
- Jak ja miałem na imię... jak... jak - zaczął gorączkowo myśleć. Nie pamiętał absolutnie nic poza oślepiającą bielą, a potem ciemnością. Wszystkie wydarzenia poza tym zdawały się być rozmazane... nie miało to sensu. Leżał tak długo... a może wcale nie? Czas zdawał się być pojęciem względnym. Poruszył opuszkami palców i ze zdziwieniem stwierdził, że drgnęły. Uczucie to wydawało mu się dziwne obce. Uderzyły go wizje płonącego okrętu... twarzy jakichś ludzi... marynarzy? Potem zobaczył tą oślepiającą biel.
- Richard... Shepard - zdołał wyszeptać. Tak właśnie miał na imię. Uspokoił się nieco. Był kapitanem statku do misji specjalnych SS Virginia, pływającego po wschodnim Atlantyku. Szczegóły ostatniej misji zaczęły powoli do niego wracać.
- Co stało się z ludźmi... z Jenkinsem... dlaczego ja wciąż żyje do cholery! - powiedział sam do siebie. Z trudem podniósł prawą rękę. Towarzyszyło temu niemożliwe do opisania uczucie. Podniósł głowę z dziwnych blach tuż pod szybę i spojrzał na swoje ciało. Miał na sobie podarty mundur marynarki wojennej. Taki sam nosił na sobie kiedy pływał na Virginii... zanim ta została zniszczona przez Chinolów. Prawy bok munduru zdobił lekko pordzewiały order. Dziwne... jeszcze na mostku przysiągłby że był w nienagannym stanie. Przez szpary w ubraniu prześwitywały fragmenty gołego ciała. Nie zwrócił jednak na to uwagi. Richard spróbował poruszyć nogami i co dziwne zdołał to uczynić. Nie mógł jednak dokonać zbyt wielu ruchów ze względu na mały rozmiar sarkofagu. Ledwie dało się zgiąć rękę. Cały był zbudowany z dziwnego metalu, nieznanego Richardowi, zaś nad nim znajdowała się przezroczysta szyba.
Kiedy w nią spojrzał, jego serce stanęło a oczy wyszły z orbit. Wszystkie kończyny ponownie opadły.
Patrzyła na niego zielona twarz. Twarz jakiej kreacji nie powstydzili by się twórcy horrorów, ale cholera, to coś chyba było żywe. Z szerokich ust wystawała gromada kłów, które były jednak tępe. Stwór miał szpary zamiast nosa i czarne oczy po obu jego stronach. Jego głowa była ogromna, prawie wielkości klatki piersiowej kapitana. Richard nie mógł uwierzyć swoim oczom! Ta bestia nie mogła naprawdę tak po prostu gapić się na jego bezbronne ciało! Nagle z drugiej strony szyby wychyliła się kolejna, podobna "twarz". Richard zaczął się wierzgać. Autentycznie panikował i nic nie mógł na to poradzić. Twarze bestii przybrały dziwne wyrazy i odsunęły się. Czy te potwory dorwały się do jego ludzi? Niech no tylko stąd wyjdzie!
Sarkofag szybko wypełnił gaz. Richard zaczął miotać się w furii.
- Chcą mnie zabić skubańcy... po... moim... tru... pie... ja... - Nie zdołał jednak dokończyć, gdyż gaz zdawał się mieć właściwości usypiające. Richard wierzgał się jeszcze przez dobrych kilka sekund, walcząc z przejmującą go niepohamowaną sennością. W końcu jednak po prostu padł jak nieżywy na płyty i ponownie osunął się w dobrze znany mu niebyt.
CZYTASZ
REFRAKCJA
Science FictionRok 2035. Zasoby ropy na ziemi zmierzają ku końcowi. Państwa świata zmuszone są do ofensywy, aby zdobyć cenny surowiec. W tym czasie na zajętych wewnętrznymi wojnami ludzi atakują tajemniczy obcy. Umieszczają oni ludzkość w specjalnym rejonie kosmos...