Rozdział 2

65 8 5
                                    

???, rok nieznany

Gwałtowny huk przeszył metalowe ściany. Richard podleciał do góry i stoczył się po stercie gruzu. Syknął i spróbował się poruszyć. Bolała go każda, nawet najmniejsza część ciała. Wszędzie było straszliwie ciemno, a dookoła unosiła się woń śmieci i odchodów. Kolejny wstrząs przeszedł przez pomieszczenie. Obolały kapitan rozejrzał się niewidzącym wzrokiem, próbując zrozumieć gdzie się znajduje. Leżał na boku jakiejś sterty metalu, przypominającego w dotyku stal. Nie kojarzył tego miejsca w żaden sposób.

Leżał tak przez jakiś czas, łapiąc z trudem oddech. Powietrze w pomieszczeniu było mocno rozrzedzone, a jego żebra najprawdopodobniej były połamane. Wtem kolejny huk wstrząsnął posadzką i gruz zsunął się w dół. Richard rozpaczliwie próbował złapać się czegokolwiek, próbując spowolnić zjazd. Wydał z siebie cichy pisk kiedy stoczył się kilka metrów i poharatany upadł na podłogę. Przeleciał kilka metrów po zimnym, nieprzyjemnym w dotyku metalu. Wciąż nie widział absolutnie nic. Ohydny zapach wypełniał mu nozdrza. Leżał tak w niewygodnej pozycji, starając się nie poruszyć, aby nie wywoływać niepotrzebnego bólu. Spróbował powstać, lecz poruszanie kończynami sprawiało mu spore problemy. Wszystkie po prostu odmawiały mu posłuszeństwa i wydawały się być jak z waty. Nie zniechęcony jednak stęknął i powstał po raz kolejny. Tym razem zachwiał się, ale nie upadł od razu. Z trudem zaczął iść w ciemność, na oślep wymachując rękoma. Parę razy był bliski upadku zanim doszedł do zimnej ściany, która wydała mu się istnym światełkiem w tunelu. Odetchnął kilka razy i oparł się o metal. Pora obmyślić plan. Normalny człowiek zapewne spanikowałby, lecz Richard był wyszkolony, aby zachować spokój. Wziął kilka głębokich wdechów i ruszył naprzód. Stanie w miejscu na nic mu się zda. Trzeba działać i zrozumieć co tu się do cholery stało. Powoli przesuwał się wzdłuż ściany, potykając się co kilka kroków. Nagle jego but zahaczył o coś miękkiego. Przeklął i upadł na metal. Zdołał zasłonić twarz rękoma. Poczuł straszliwy ból w palcach. Zaczął brać tak duże wdechy, na jakie pozwalały mu połamane żebra, zbierając siły by powstać. 

- Co... to właściwie było... to o co... się potknąłem do jasnej cholery - powiedział sam do siebie, co nigdy przedtem mu się nie zdarzało. Westchnął i sięgnął ręką za siebie, tam gdzie powinien był leżeć obiekt. Natrafił na kawałek tkaniny. Była bardzo szorstka w dotyku. Sięgnął trochę głębiej i poczuł coś miękkiego. Zmusił się do powstania na klęczki. Westchnął i podczołgał się bliżej obiektu. Zaczął na oślep obmacywać go... aż nagle kontury zaczęły wydawać się znajome.

Richard na chwilę przestał oddychać. Poczuł pot na swojej skórze. Ten kształt był humanoidalny.

Było to ciało. Tak. Z całą pewnością ciało. Ale olbrzymie i bardzo rosłe. Kapitan od razu przypomniał sobie te zielone stwory które widział przez szybę swojego sarkofagu. To musiał być jeden z nich. Uspokoił się. Najwyraźniej to coś było już martwe. Więcej go nie obchodziło. Może miał na sobie coś przydatnego, czym mógłby mu dopomóc... Uśmiechnął się w duchu. Zaczął obmacywać szorstkie "ubranie" poczwary. Była tam cała masa przedmiotów, ale żaden z nich nie wydawał się Richardowi przydatny. Miały dość dziwne kształty.

W końcu jednak jego palce wyczuły coś bardzo dziwnego. Pod wieloma warstwami tkaniny znajdowała się kula. Wielkości może piłeczki do tenisa, ale nienaturalnie gładka. Kiedy bohater zaczął sferę obmacywać, niespodziewanie jej kawałek ustąpił i wsunął się do środka urządzenia. Richard czym prędzej zabrał palec stamtąd i upuścił przedmiot. Prawie krzyknął. Nagle kula zapaliła się czerwonym, słabym światłem. Kapitan był zdziwiony. Co to takiego może być?

Sięgnął ręka po przedmiot i podniósł nogę. Podparł się rękoma i ścianę i wstał sapiąc. Stał tak kilka dobrych chwil, nim ruszył dalej.

REFRAKCJAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz