Rozdział 3

51 7 10
                                    


Księżyc planety Termina, Rok 2076 czasu ziemskiego

- Ivarianie to te stworzenia które zapewne zdążyłeś już zauważyć. Te typy tutaj to ich szpiedzy. Od dziecka trenowani tylko w celu wykonywania hiper tajnych misji dla rady galaktycznej. Nie mają żadnych skrupułów, są bezwzględni i odpowiadają tylko przed samą radą. Nawet nie próbuj z nimi rozmawiać.

 - Ergibt zaśmiał się, a jego śmiech odbił się echem po korytarzu. Richard chciał zdzielić go ręką po tym zielonym czole, ale wciąż był bezwładny. Ergibt opowiadał mu o wszystkim i o aktualnej sytuacji w galaktyce. Bo tak, znajdował się w kosmosie. Początkowo nie był w stanie zrozumieć i pojąć jak to możliwe, ale pomyślał że biorąc pod uwagę wszystkie dziwne rzeczy jakie widział od swojego przebudzenia, nawet ta nowela nie wydawała mu się kompletnie niemożliwa. Ziemia, Virginia i załoga. Wszystko to wydawało się odległe o dziesiątki lat... i zgodnie z tym co mówił Ergibt takie właśnie było. 40 lat spędzone w hibernacji to więcej niż całe jego życie. Zaczął liczyć który aktualnie był rok według ziemskiej rachuby. Nagle olbrzym odezwał się znowu:

- No tak. My jesteśmy Taoli. Tak nasi przodkowie nazwali naszą rasę przed wiekami, po starej wojnie - Richard chciał zapytać jak nazywali się przedtem, ale wargi wciąż odmawiały mu posłuszeństwa. Ergibt westchnął. - Spójrz na te wszystkie ruiny dookoła... nasza cywilizacja była kiedyś najpotężniejsza w całym tym cholernym sektorze! Rządziliśmy wszystkim! Każda rasa która pojawiała się na jakiejś planecie, tak jak między innymi twój lud, była nam podporządkowana - Twarz Ergibta zmarszczyła się. Widać było, że mimo iż najprawdopodobniej nie żył w tych czasach, pamięć o dawnych latach świetności Taoli wciąż żyła w jego sercu. Richard spróbował rozejrzeć się dookoła, szukając tych "ruin", ale widział tylko ciemność. Być może Taoli widzą w niej jak koty... Richard niestety wciąż nie mógł zadać żadnych pytań, szczególnie interesowało go wszystko dotyczące jego własnej rasy. Wydał z siebie tylko cichy warkot, którego zajęty ciągłym biegiem zielony i tak niedosłyszał.

- Opowiem ci lepiej o Ivarianach. Ta wiedza przyda ci się najbardziej w... najbliższej przyszłości - Ergibt skręcił w kolejny korytarz. Jego siła fizyczna imponowała kapitanowi. - Kiedyś byli zwykłymi robotnikami. Jak każda inna rasa służyła ona naszej. Zostali zesłani na planetę Jari. Zimny jak wnętrze Vorana kawałek skały, który pewnego roku pojawił się po prostu nieopodal granicy sektora, ale bogaty w różnorakie surowce, które były naszym przodkom bardzo potrzebne. Nikt nie wie do końca co tam się stało... ale kiedy wrócili, nic nie było już takie jak przedtem. Niedługo potem zostaliśmy zaatakowani przez światło. Tak po prostu. Wielka eksplozja na niebie i biel pochłonęła wszystko. Wciąż istnieją nagrania z tamtego dnia - Richard zaczął się trzaść. To brzmiało dokładnie jak to co widział! Więc to Ivarianie byli odpowiedzialni za to co stało się na ziemi! Wszystko powoli zaczynało nabierać coraz więcej sensu. Bohater uspokoił się nieco. Instynkt samozachowawczy nie pozwalał mu zbyt szybko wpadać w euforię. Zaczął słuchać Taoli-ego jeszcze dokładniej niż przedtem.

- Nazwaliśmy to dniem bieli i do dzisiaj jest on żałobnym dniem dla wszystkich członków  naszego ludu. Kiedy biel opadła, Ivarianie rządzili już wszystkim. Ci, którzy stawiali opór zostali wszyscy wymordowani albo zesłani na peryferyjne planety. Szpiedzy, ci z którymi raczej zdążyłeś się już zapoznać byli widoczni wszędzie. Zajęli wszystkie miejsca w radzie galaktycznej, której siedziba znajduje się na planecie Termina. Gdybyś był ciekaw, znajdujemy się właśnie na jej księżycu.

- Teraz ciężko nazwać to już nawet radą - Dodał jakby znikąd. 

Zrobiło się nieco chłodniej a tunele przestały być takie ciemne. Richard był już w stanie rozróżnić kontury obiektów z daleka. Domyślił się, że ten niemożliwie długi marsz wreszcie zbliża się ku końcowi i sektor B2 jest tuż za rogiem.

REFRAKCJAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz