14. Więź wygrała

9.5K 463 38
                                    

- Gina – wszedł zaraz za mną do swojego gabinetu. Oparłam się o biurko i westchnęłam, czułam się okropnie. Okropnie im tego zazdrościłam, a nienawidziłam tego uczucia. Potrafiło zranić każdego na swój własny sposób.

- Wiem, że nie jest ci łatwo, ale poradzimy sobie z tym, zobaczysz – jego głos był niepewny i zduszony. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że ciężko mu się przede mną otworzyć i powiedzieć coś innego niż zwykłe „siema" czy „nara". Był moim Mate, a czułam się całkiem inaczej.

- Ja też to wiem. Nie mamy innej opcji. Ja nie mam – ostatnie zdanie powiedziałam ciszej.

- Wataha pytała ostatnio o ciebie – napomknął chcąc zmienić temat. Otworzyłam szerzej oczy dalej pozostając w poprzedniej pozycji.

- Tak? I co chcą wiedzieć? Ile mam zamiar się jeszcze nad sobą użalać? Czy cieszą się z powodu mojego wyjazdu i chcą wiedzieć, kiedy to się w końcu stanie? – sarkazm w moim głosie był tak mocno wyczuwalny, jak tylko się dało. Przeciął powietrze jak ostrze, a on się tego nie spodziewał.

- Przesadzasz – mogłam niemal zobaczyć jak wywraca oczami.

- Nie, nie przesadzam. Czy ty nie widzisz tego jak mnie traktują? Czekają tylko na moje potknięcie – parsknęłam. Nie jestem ślepa, doskonale to wiedziałam i czułam. Starałam się to ignorować, ale to się stawało coraz cięższe.

- Wcale tak nie jest...

- Jesteś najzwyczajniej w świecie ślepy – warknęłam odwracając się do niego przodem.

- Pytali jak się czujesz! Martwili się! Połowa wojska widziała co dla mnie zrobiłaś i podzielili się tym z resztą! Sfora jest ci wdzięczna! – z każdym słowem był coraz bliżej, a moje zdumienie rosło. Co? Jak to? Zadarłam głowę aby móc patrzyć mu w oczy – Wszyscy zobaczyli w tobie Lunę, jakiej chciałem dla swojej watahy – powiedział przekładając rękę na moją talię. Nie wierzyłam, nie umiałam. Moje serce waliło jak szalone.

- Przecież powiedziałeś... - zaczęłam, ale ponownie mi przerwał.

- Mówiłem dużo rzeczy, ok. Wiele razy przesadzałem i to nie było potrzebne, ale teraz mówię co myślę, więc uważaj. W ich oczach i moich stałaś się Luną, której szukałem dla moich ludzi. Nie tylko tym, co stało się podczas bitwy. To, co zrobiłaś dla Blaise'a, Shay, Marie, dla nas. Właśnie na to czekałem – oparł swoje czoło o moje co nie pomagało mojemu walącemu jak dzwon sercu.

- Dobra Luna nie zostawiałaby swoich, a ja powiedziałam, że odchodzę. Musisz mieć dziecko, żeby...

- Nie chcę innej! Ty jesteś moją Mate! – warknął głośno przerywając mi, a jego usta znalazły się na moich. Nabrałam gwałtownie powietrza do ust, a on przylgnął do mnie jak druga skóra. Złapał mój kark i przytrzymał, kiedy zatoczyłam się do tyłu. Zbliżył się i naparł swoim ciałem na moje wbijając mnie w kant biurka.

- Jesteś moja – warknął, a jego pocałunki przeniosły się na moją szyję i dekolt. Sapnęłam obejmując jego szyję. Powiedział to, powiedział! – Dobra Luna – mruknął zjeżdżając rękami na moje biodra. Wyprostowałam się i popatrzyłam na niego wściekła. Odepchnęłam go i usiadłam na jego fotelu. Poczułam się jakbym dostała w twarz. A więc tym byłam? Po tym wszystkim byłam tylko tym?!

- Co znowu?! Co znowu powiedziałem czy zrobiłem nie tak? – pieklił się jak dziecko, które nie dostało cukierka. Albo facet, któremu odmówili seksu.

- Spieprzyłeś, jak zawsze – syknęłam zamykając oczy. Było już tak dobrze, zapowiadała się na lepsze jutro, ale on nie rozumiał czego oczekiwałam. Nie chciałam być „dobrą Luną" dla innych, a dla niego laską, którą co jakiś czas zaciągnie do łóżka. To mijało się z celem naszej Więzi. Nie byłam tam tylko po to.

(Nie) chcę Cię, MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz