13. Jesteśmy w tym razem

9.2K 469 50
                                    

Damon Canis

Drzwi trzasnęły za mną z ogromną siłą, ale jakoś mnie to nie obeszło. Jej słowa uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba. Chciała mnie zostawić. Opuścić mnie i watahę. Pozostawić mnie samego i odejść. Moja Mate. Nie, nie mieściło mi się to w głowie. Mates nie mogą być od siebie zbyt długo za daleko, Więź wymusza na nas bliskość!

Nawet gdyby chciała, to nie miała prawa tego zrobić. Moi ludzie mimo wszystko powoli się do niej przyzwyczajali, w końcu była w mojej sforze od kilku miesięcy (nie patrzę na jej brak przez ostatnie dwa).

Mijając innych moją głowę rozsadzała gromada myśli. Niektórzy byli zmartwieni, inni obojętni, a pozostali szczęśliwi, albo się bali lub śmiali i wymyślali niestworzone historie. A każde z odczuwanych przez nich uczuć emanowało w jakiś sposób i uderzało we mnie jak fala w urwisko.

Gdy w końcu znalazłem się na zewnątrz moje hamulce puściły i gołą pięścią uderzyłem w stary dąb, który przypadkiem znalazł się obok mnie. Nie zważając na ból zadałem kolejny cios i następny i znowu. Musiałem w jakiś sposób pozbyć się wszystkiego co we mnie siedziało. Nie rozumiałem skąd to się wzięło, ale było i mnie denerwowało, a najbardziej ONA.

- Hej, stary! – od niczemu niewinnego pnia odciągnął mnie Cole. Spuściłem głowę dysząc cicho, oparłem dłonie na udach i pozwoliłem oddechowi się unormować – Co się stało Ginie? O co w ogóle chodzi z tą całą aferą, o której każdy gada? – zerknąłem na niego, a potem na obserwatorów, którzy stali dookoła nas.

- Wracać do swoich obowiązków – warknąłem i machnąłem na kumpla, aby szedł za mną. Plac główny niekoniecznie był dobrym miejscem na tego typu rozmowy. Wróciliśmy do Domu Głównego i skierowaliśmy się od razu do mojego gabinetu. Zająłem swoje miejsce, a on usiadł na kanapie rozkładając ramiona na jej oparcie.

Gdy na niego popatrzyłem momentalnie do mojego umysłu powróciły wspomnienia, w których to ona zajmowała to miejsce. Gdy siedziała z założonymi nogami i robiła coś na telefonie udając, że mnie słucha, albo marudziła, że się nudzi i wyklinała moje zajęcia, do których ja także byłem zmuszany. Nieświadomie na moje usta wdarł się uśmiech, gdy przypomniałem sobie trzeci dzień gorączki. Wpadła tu rzucając się na mnie i pozbawiając koszuli, była praktycznie naga, co równocześnie mnie podnieciło i zdenerwowało jak nic tamtego dnia. Tak długo nie chciała przejść do konkretu, dopóki nie poddałem się jej i raz pozwoliłem dominować. No, nie do końca, ale tak myślała. Zagryzłem wargę, ale do moich uszu zamiast jej słodkich jęków dotarł śmiech chłopaka. Potrząsnąłem natychmiast głową wyrzucając Ginę z głowy.

- Przyszliśmy chyba porozmawiać – zakpił. Pokiwałem głową masując dłonią skronie, głowa zaczynała pulsować od nadmiaru tego wszystkiego.

- Tak, ale najpierw mi powiedz jak z Blaise'm – to był priorytet.

- Co mam ci powiedzieć? Wiesz jak jest, dobrze być na razie nie może. Musi sobie wszystko poukładać i przejść to w samotności – kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem, choć nie była to do końca prawda – Najbardziej szkoda mi twojej siostry i dziecka – mruknął.

- Cole – warknąłem ostrzegawczo – Wiem, zdaję sobie sprawę w jakiej sytuacji się znaleźli. Nie oszukujmy się, jest źle, bardzo źle, chujowo wręcz – walnąłem pięścią w blat, a całe biurko poruszyło się gwałtownie – To już nie będzie to samo! Ona nigdy nie będzie już sobą, on tak samo, a dziecko tylko ucierpi na tym wszystkim! A najgorsze jest to, że nie da się tego zmienić.

- Nie możemy niczego zrobić, doskonale o tym wiesz. Nikt z nas tego nie chciał, myślę, że Blaise szczególnie. Znasz go, nigdy umyślnie nie zraniłby Shayny – wywróciłem na te słowa mimowolnie oczami. Może nie byłem sprawiedliwy. Nie, na pewno nie byłem obiektywny. Wiadomym jest, że to nie było specjalnie, ale nie mogłem nic poradzić na to, że moja siostra jak i przyjaciel cierpieli. Dodatkowym problemem stała się ciąża Shay, którą ta znosiła w ostatnim czasie coraz gorzej.

(Nie) chcę Cię, MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz