Rozdział 4

1.2K 86 3
                                    

Wakanda musi być bardzo pięknym miejscem w stanie pokoju. Ogromne wieżowce kontrastują z oddalonymi małymi wiejskimi chatkami. Piękne wiecznie zielone lasy otaczają całe miasto, ogromne pomniki dawnych królów rozmieszczone w przypadkowych miejscach miasta wyglądają pięknie w promieniach zachodzącego słońca, podobnie wyciosane w kamieniu piękne ogromne czarne pantery jakby chroniące miasto przed niebezpieczeństwami świata zewnętrznego.
Teraz przeszkadza ogólny zgiełk tego pięknego miejsca, hałas odbijających się stóp żołnierzy z różnych plemion. Wszyscy się przegrupowują, żegnają, rozmawiają, zapewniają rodziny, że nic im nie będzie, całość sprawia, że panuje ponura atmosfera.
-Gdzie oni teraz idą? -spytałam Barnesa.
- Będą strzegli granicy pola siłowego, które okala całe miasto. Systemy obronne zostały włączone zaraz po twoim przylocie i nie będą wyłączone, dopóki sąsiedzi się nie uspokoją i stwierdzą, że nie opłaca im się atakować Wakandy. -Powiedział jak gdyby nigdy nic patrząc do góry na przelatujący nad nami samolot przewożący wartowników. Skinęłam głową. No tak przecież pole siłowe nad miastem to coś normalnego.
-A jakie jest w tym moje zadanie? -spytałam wskazując na siebie.
Nagle podeszła do nas grupka małych dzieci chwytając nas za ręce, zaczęły nas ciągnąć w stronę domu ze stolikami i drewnianymi krzesłami, przy których siedzieli mieszkańcy Wakandy, mówiąc coś, w którego języku ani trochę nie rozumiałam. Spojrzałam przerażona na Barnesa, a ten tylko się uśmiechnął I dał się dalej ciągnąć. Spojrzałam na małą dziewczynkę, która trzymała mnie za rękę i mówiła coś do mnie swoim uroczym głosem. Uśmiechnęłam się w jej stronę, na co ta pisnęła uradowana, że zwróciłam na nią uwagę. Ludzie wokół nas jakby zapomnieli o wojnie i śmiali się pokazując na nas.
-Biały Wilk i Anioł!-krzyczeli łamanym angielskim śmiejąc się. Wkrótce mądre dzieci to podłapały i również zaczęły tak krzyczeć. Przewróciłam oczami i się zaśmiałam. Usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików, a dziewczynka, która mnie trzymała za rękę usiadła mi na kolanach. Objęłam ją w jej malutkiej talii, żeby nie spadła i nachyliłam się trochę do Buckiego.
-Co my tu robimy? -spytałam nie zwracając uwagi na to, że nie odpowiedział mi na poprzednie pytanie. Mężczyzna nachylił się do mnie w podobny sposób i z uśmiechem powiedział.
-Czekamy na jedzenie. - Powiedział, po czym się odsunął i zaśmiał widząc moje zmarszczone brwi. Po chwili jednak się uśmiechnęłam czując jak burczy mi w brzuchu. Mała dziewczynka również to usłyszała, bo odwróciła się do mnie i chwyciła mnie za brzuch i zaczęła krzyczeć coś w stronę budynku. Kobieta, która była w środku oraz ludzie na zewnątrz jak jeden mąż spojrzeli na mnie i wszyscy na raz wybuchli śmiechem. Ja nie wiedząc o co chodzi poczułam jak moje policzki robią się całe czerwone.
-Mała powiedziała, żeby się pospieszyli, bo zaraz nam tu umrzesz z głodu. - usłyszałam za sobą dziewczęcy głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Shuri. Dziewczynka zeszła z moich kolan i od razu pobiegła ją przytulić, na co dziewczyna się zaśmiała odwzajemniając uśmiech. Uśmiechnęłam się do niej I spojrzałam zakłopotana na swoje dłonie. Głupi głód. Teraz sobie zdałam sprawę, że przez cały dzień jadłam tylko spaghetti, które mi dał Ross.
Usłyszałam szuranie krzeseł po moich dwóch stronach. To Shuri i James przysuwali swoje krzesła bliżej mnie. Spojrzałam najpierw na Shuri, potem na Barnesa. W gruncie rzeczy nie jest taki zły, nawet jeśli jest stuletnim rosyjskim zabójcą z metalowym ramieniem.
Przestałam sobie zawracać głowę staruszkiem, kiedy poczułam zapach jedzenia niesionego przez kobietę. Postawiła przed naszą trójką talerze i sztućce i chyba życzyła smacznego, ale oczywiście nie zrozumiałam. Ale nawet jeśli nie rozumiałam mogłam jej odpowiedzieć ogromnym uśmiechem, co też zrobiłam. Spojrzałam na jedzących już moich towarzyszy i postanowiłam sama zacząć jeść. Danie było cudowne, wszystko idealnie się ze sobą komponowało i sprawiało, że miało się ochotę na więcej.

-To skąd jesteś? -Spytała księżniczka. Przełknęłam to, co miałam w buzi i wytarłam buzię w chusteczkę, którą miałam na kolanach. Zmarszczyłam brwi. Znowu.
-Jestem pewna, że już to wiesz z mojej teczki, którą zapewnie wysłał ci Everett -Tu zrobiłam pauze, aby na nią spojrzeć. Nadal jadła na mnie nie patrząc. Nagle mnie olśniło -Jestem z Brooklynu. - Powiedziałam w stronę Buckiego, po domyśleniu się, że księżniczka zadała pytanie, aby on się czegoś o mnie dowiedział. Chłopak uśmiechnął się.
- Ja też jestem z Brooklynu -Powiedział coś co oczywiście już wiedziałam. Uśmiechnęłam się i wzięłam kolejny kęs tej niesamowitej potrawy.
-No dalej opowiedz nam coś o sobie nie wstydź się. -ponagliła mnie księżniczka.
- Okey, okey spokojnie -powiedziałam do niej. - Jestem z Brooklyn'u, ale tam nie mieszkam, mieszkam w siedzibie avengers, jeśli tak to można jeszcze nazwać -spojrzałam na niego, bo poniekąd to on jest tego przyczyną. Chłopak spuścił wzrok. - Przez dziesięć lat byłam agentką tarczy, teraz pracuje z Rossem. Przyjaźnie się z Tonym Starkiem i Peterem Parkerem. Utrzymuje również przyjazne kontakty z twoim przyjacielem czego Tony nie wie. - Tutaj na mnie spojrzał. Westchnęłam -Co by tu jeszcze, a no i oczywiście jestem mutantem jakby nie patrzeć - wzdrygnęłam ramionami -To chyba tyle. -powiedziałam i zjadłam do końca, już na nich nie patrząc. Po zjedzeniu ta sama kobieta wzięła nasze talerze. Podziękowałam i wstaliśmy od stołu, machając do wszystkich i ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie w ciszy.
-Dobra ja was zostawiam samych, wiecie wojna i te sprawy- Powiedziała dziewczyna, przytulając nas i żegnając. Pożegnaliśmy ją i poszliśmy dalej.
Przeszliśmy przez miasto i weszliśmy w pola. Mijaliśmy ludzi pracujących na nich.
-Czy to są nosorożce? -zapytałam całkowicie zdumiona widząc zagrodę pełną tych ogromnych zwierząt. Spojrzałam na Buckiego. Skinął głową z lekkim uśmiechem.
-Należą do jednego z plemion. -Powiedział. Powiedziałam tylko nieme „wow". Myślałam, że pójdziemy do nich, ale na moje nieszczęście skręciliśmy w stronę małej wioski. Z zawiedzioną miną poszłam za białym wilkiem. To bardziej do niego pasuje.
Podeszliśmy do jednej z chat. Bucky uchylił płachtę i gestem zaprosił mnie do środka. Weszłam do środka, a on za mną. Domyśliłam się, że to tutaj śpi. Przez chwilę się rozglądałam, ale skutecznie przerwało mi pytanie brązowowłosego.
-Naprawdę masz z nim kontakt? -spytał patrząc na mnie tymi smutnymi, skrzywdzonymi, niebieskimi oczami. Usiadłam na łóżku i skinęłam głową. Usiadł obok mnie i spojrzał na mnie.
-Co u niego? Wszystko z nimi w porządku? -spytał ponownie wstając i podchodząc do jakieś skrzyni. Otworzył ją i odłączył jakoś swoją lewą rękę i ją tam wsadził zamykając ją w środku, po czym z powrotem usiadł obok mnie z nadzieją w oczach. Wyjęłam telefon i go odblokowałam. Spojrzałam na Buckiego i głęboko odetchnęłam, weszłam w kontakty i zjechałam na „C” i wcisnęłam połącz pod kontaktem „Cap and squad” nacisnęłam guzik i potrząsnęłam telefonem i po chwili pojawił się hologram nad telefonem. Słyszałam jak James wstrzymuje oddech. Nagle przed nami pojawiła się postać Steve....

------------------------------------------------------------
I tak oto wkrada się Polsat.
Mam nadzieję, że się wam podoba
Do następnego :*

Whatever it takes / / B.BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz