Okazało się, że byłem dziesiąty, co oznacza, że zdobyłem jeden bardzo cenny dla mnie punkt. Ricciardo był tuż za mną - jedenasty. Byłem tak szczęśliwy jakbym wygrał całe mistrzostwa świata. I wtedy przypominam sobie o tym, że za dosłownie chwilę mam spotkanie z pewną osobą o imieniu Edith w jakimś barze na obrzeżach miasta. Szczerze, chcę tam wejść, wyjść i zapomnieć. Robię to tylko i wyłącznie dlatego, że Marcus mi kazał. No ale albo jeżdżę, albo nie. Proste, prawda? Poza tym, gdyby Marcus nie usprawiedliwił moich czynów przed panem Tostem, byłaby to dla mnie antyreklama. No bo chyba nie ma bata, żeby nikt z ośmiu miliardów ludzi z czterech stron świata nie śledził tego, co dzieje się w Toro Rosso. Oczywiście nie ma się co oszukiwać, wszyscy wolą oglądać bieżącą sytuację w Ferrari czy Red Bullu, ale jedna bądź dwie osoby z pewnością coś na ten temat wiedzą i nie jest ona ograniczona tylko do tego, że takie coś jak Toro Rosso istnieje. Już wyobrażam sobie ich rozmowę po ogłoszeniu, że nie stawiłem się na trening:
- Ty ziomuś, widziałeś tego co jeździ w tym tym gównianym zespole, podrubie Red Bulla, co nie był na pierwszym treningu? No to jest dopiero debil.
- No, kompletny idiota. Uciekł, znikł i nagle wszystko zepsuł. Ta dzisiejsza młodzież to jakaś nie wychowana taka.
W takiej konwersacji padło pewnie jeszcze wiele wulgaryzmów i obraźliwych słów pod moim adresem. Przynajmniej o mnie wiedzą. Dobrze, że nie odwaliłem takiego cyrku w Ferrari czy Red Bullu. Wtedy takie rozmowy prowadziliby wszyscy. Pożegnałbym się z zespołem szybciej niż się tam znalazłem.
Po wyścigu udałem się do swojego auta, by udać się na spotkanie z Edith. Na szczęście całą masa kibiców nie opuściła jeszcze trybun czekając na podium, szampana i pucharu. Chciałbym też tak kiedyś zrobić. W sensie polewać się szampanem z pozostałymi dwoma kierowcami. Wtedy nie jest ważne kto wygrał, tylko samo to, że jest się na podium i leje się innych musującym trunkiem. To musi być piękne.
Moje przemyślania zakończyło przybycie do baru. Byłem przed czasem, ale nie miałem nawet zamiaru jeszcze wchodzić. Co prawda mówi się, że im wcześniej się zacznie, tym się wcześniej skończy. Muszę się przygotować na to spotkanie mentalnie. Niby (mam nadzieję) dziesięć minut, ale nie byle jakie. Żeby nie było spodziewam się odpowiedzi, ale to nie takie proste spojrzeć jej w twarz. W końcu to osobą, której raczej chcę się pozbyć ze swojego życia, a nie pogłębiać z nią znajomość. Teraz chce to tylko zamknąć, żeby móc bez większych przeszkód zyskać serce Natalie. Po prostu będzie to duże ułatwienie. Po chwili widzę jakiś przyjeżdżający samochód. Za kierownicą dostrzegam twarz pani E. To czarne infiniti, takie same jak moje w Anglii, tyle że cabrio. Fajne. Pewne Ricciardo jej pożyczył. No dobra, poczekam aż wejdzie do baru i dopiero wtedy wyjdę z auta. Mam nadmierne, że mnie nie zauważy. Ok, zamknęła za sobą drzwi, więc mogę już iść. Kroki stawiam powoli i delikatnie, jakbym grał w Sapera w prawdziwym życiu, biorąc głębokie oddechy. Zatrzymuje się na moment przed wejściem do budynku i kieruję wzrok ku niebu.
- Życz mi szczęścia Marcus tu cholero jedna. - uśmiecham się i nagle czuje przypływ pewności siebie. To się przyda. Energicznie sięgam dłonią do klamki i otwieram wrota. Ogarniam wzrokiem całe pomieszczenie i zauważam Edith gdzieś w rogu przy oknie. Chyba też mnie zauważyła, bo uniosła rękę w geście powitania. Kieruję się do jej stolika i siadam.
- A więc krótko i na temat - mówię zaborczym głosem. Edith wygląda jakby chciała coś powiedzieć, ale już wie, że nie póki nie skończę nie ma szans na prawo głosu. - Skąd znasz Daniela i jak długo?
- No więc...
- Nawet nie kończ. Wiem, że chciałaś zniszczyć mi życie za to, że nic ci nie zrobiłem.
- Collin ty durniu! Co tu za głupoty gadasz. A tak w ogóle, to po co mnie zaprosiłeś, skoro,,znasz'' odpowiedź?
- Ktoś mi kazał.
- Ach tak? A od kiedy to ci ktoś może mówić, co jaśnie pan ma robić? - patrzę na nią zabijającym wzrokiem. Szkoda, że nie zabija, bo już zaczyna mnie wkurzać. Chociaż nie, bo jeszcze by mnie wsadzili, a dla tej dziwki nie zamierzam siedzieć dożywocia. Ale jeżeli dalej tak pójdzie, to ją uduszę. Przynajmniej uratuję Daniela. Bóg mi to przebaczy. Sąd też przekonam. Ona, jakby nigdy nic kontynuuje. - A więc kiedy się rozstaliśmy pojechałam do Austrii do rodziców. Miałam tam wypocząć. W samolocie obok mnie siedział jakiś przystojny facet, który leciał z Anglii, bo odwiedzał tam kumpla czy coś i był Australijczykiem. Nazywał się Daniel Ricciardo i opowiadał mi o formule 1. Zresztą sam jest kierowcą. Słyszałam coś kiedyś o nim jak oglądałeś te wyścigi. Był bardzo miły. Gdy wylądowaliśmy, okazało się, że też jedzie do Graz. Ponoć miał się tam spotkać ze swoim szefem i nie uwierzysz, ale ten szef to mój wuj. Nazywa się Franz Tost. To świetny facet. Ogólnie dużo mówi, ale w stosunku do moich rodziców, a w szczególności do mamy, jest po prostu nie mową. Zresztą sam ich znasz. Daniel miał być w Graz parę dni, ale moi rodzice nakłonili go, żeby został i odpoczął przed sezonem. Wuj wyjechał szybko zresztą nie łatwo jest prowadzić zespół wyścigowy, no nie? Przez ten czas zbliżyliśmy się do siebie. Potem zaproponował mi wyjazd do Australii na jego pierwszy wyścig w sezonie. Miał mnie tam zapoznać ze swoją rodziną. Zadzwonił do mnie, że leci prywatnym samolotem, i że mam lecieć sama. Mój lot był wcześniej, dlatego na lotnisku w Melbourne byłam przed wami. A potem to już wiesz. - zakończyła. Szczęka mi opadła. Na wieść o tym, że jej wuj to mój szef cały pobladłem. Jak zerwać kontakt z kimś, kto jest spokrewniony albo coś z innymi osobami, a najgorzej, że lubię te osoby. Jak duże szczęście muszę mieć, żeby to było prawdopodobne? Najwyraźniej obecna ilość wystarczyła. To przecież nie możliwe. A jednak. - Czy to wszystko, Collin? - spytała zerkając ukradkiem na zegarek.
- Yy... - nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Po prostu nie przechodziły mi przez gardło. Czułem się, jakbym nagle zapomniał mowy. Aby nie przeciągać spotkania przytaknąłem pochyleniem głowy. Edith zarzuciła sobie torbę na ramię i odeszła. Westchnąłem. Nie mogłem się ruszyć. Cały czas dokładnie analizowałem każde wypowiedziane przez nią słowo i układałem wszystkie fakty w klarowną całość. Najwyraźniej życie nie może być proste i przewidywalne, tylko ma obowiązek bez przerwy rzucać nam kłody pod nogi.Po pół godzinie opóściłem bar i wsiadłem do mojego infiniti. Szkoda, że prowadzę, bo wychlałbym im cały barek. Mają duże szczęście. Teraz przydałoby się zadzwonić do rodziców, ale nie mam już chęci i ochoty. Może jutro rano. Dzisiaj mi wystarczy wrażeń. Jak tak dalej pójdzie, to za parę tygodni będę psychicznie wrakiem. Oddadzą mnie na złomowisko i zgniotą na miazgę. Trzeba jednak spojrzeć na to z pewną dozą pozytywnej energii. Jak mnie zniosą, to ten cyrk się skończy. To genialne. Ja jestem genialny. Ale jeszcze genialniejszy będę po dobrze przespanej nocy przed gadką z rodzicami. Lecz po to zostaliśmy nauczeni odpoczywać, wię by korzystać z tej umiejętności. To jeszcze nikogo nie zabiło.
![](https://img.wattpad.com/cover/144762871-288-k369931.jpg)
CZYTASZ
W pogoni za legendą
Novela JuvenilWielkie marzenia, szybkie samochody, nieoczekiwane romanse. Czy mając tyle spraw na głowie i będąc pod naciskiem przymusu wygrywania da się normalnie żyć?