Rozdział 5

222 11 0
                                        


- Czemu do mnie?

- Bo umiesz patrzeć – stwierdził zwyczajnie, jakby to była jakaś niecodzienna umiejętność. Kończąc pełne okrążenie oparł się o pień drzewa, z którego dopiero co zeskoczył i po raz kolejny przekrzywił głowę. Wyglądało na to, że w takich momentach dokładnie analizuje swojego rozmówcę.

- Więc postanowiłeś upatrzyć sobie mnie jako ofiarę? Trochę się zabawić? Jesteś nienormalny, zauważyłeś? – warknęła bojowniczo Rose, przybierając swoją groźną postawę. Gdy strach się ulotnił, jego miejsce zajęła złość, dodatkowo podsycona niepokojem.

- Powiedzmy, że jestem specyficzny – odparł, wzruszając lekko ramionami. – Nie chciałem ci zrobić niczego złego.

- Odwal się od niej, Seville – głos doszedł zza pleców Rose, więc dziewczyna prędko się odwróciła, wyciągając różdżkę. Jej koniec wbił się w pierś Malfoya. – Przestań owijać małe bezbronne dziewczynki wokół palca.

Weasley cała aż się zjeżyła od jego słów. Miała wrażenie, że jej włosy elektryzują się gorzejącą w niej magią i unoszą w górę z wściekłości.

- Czy ty... możesz... się nie.... wpraszać w nie swoje sprawy? – wydusiła z siebie, ostatkiem sił panując nad nerwami. – Nie jestem małym dzieckiem! Nie zgrywaj wielkiego obrońcy, bo potrafię sama o siebie zadbać!

- Słuchaj, Weasley, nie czas na twoje fochy bo to nie jest dobra dusza do towarzystwa...

- Nie będziesz mi wybierał znajomych! – wściekła się dziewczyna, dźgając go różdżką.

- Interesujące – mruknął Aben, uśmiechając się szeroko. Rose miała wrażenie, że ten chytry, pseudo-radosny uśmieszek nigdy nie schodzi mu z twarzy.

- Odmerliń się ode mnie, dziwaku – burknęła, celując w nowo poznanego Francuza różdżką. Nie dostała jednak w odpowiedzi nic prócz przenikliwego, natrętnego spojrzenia. Skierowała więc jej koniec na Malfoya i zmrużyła gniewnie oczy. – Ty też.

W pokoju należącym do zawodników Hogwartu wybuchła wojna. Nie latały talerze, takowych nawet wyposażenie nie zawierało. Słychać było jednak bitwę na głośniej wykrzyczane żale. Nieprzyzwyczajeni do hałasu tymczasowi mieszkańcy pałacyku obracali niespokojnie głowy, a maruderzy siedzący jeszcze na dworze wsłuchiwali się we wrzaski dobiegające ich przez otwarte drzwi tarasowe.

- Nie rozumiesz, że ten człowiek jest bardzo niebezpieczny?! – wkurzał się Scorpius, chodząc w te i nazad po pokoju, łypiąc od czasu do czasu na Rose z wielkim wyrzutem.

- Nie musisz udawać bohatera! Mam różdżkę, potrafię się obronić! A ciebie nie powinno interesować z kim, dlaczego i w jaki sposób się zadaje! – wrzasnęła.

- To jest syn wciąż aktywnie działającego Śmierciożercy, ignorantko!

- I czemu ciebie to niby obchodzi? – spytała, podpierając ręce pod boki. Nawet ze zmrużonymi oczami zauważyła moment niezdecydowania, który przemknął prędko przez twarz Malfoya.

- Odpowiadam tu za ciebie – przyznał, marszcząc groźnie brwi. – Albus mnie zabije, jak ci się coś stanie.

- Dam radę sama – warknęła. – I nawet nie chcę wiedzieć skąd czerpiesz informacje o aktywnych śmierciożercach. Czyżby nazwisko Malfoy do czegoś zobowiązywało?

- Podobnie jak nazwisko Weasley zobowiązuje do hipokryzji, ciapowatości i bycia głupim gnojkiem?

- Nienawidzę cię – fuknęła Rose, tupiąc ze złości nogą. Zrobiła to niekontrolowanie, w dzieciństwie to zawsze tak wyrażała swoją złość, wtedy to miało może jakiś sens, teraz to jedynie wyglądało komicznie i zdecydowanie dziecinnie. Chciała zabrzmieć surowo i poważnie, a wypadła dość nędznie. Scorpius uśmiechnął się lekko, w jednym momencie wyzbywając się całej złości.

- Nienawidzę cię bardziej – odpowiedział.

Na śniadaniu kolejnego dnia dostali karteczkę z dokładną godziną i prośbą o punktualność. Ich termin rozpoczęcia zawodów wiedzy przypadł na godzinę trzynastą. Nerwy maksymalnie wzrosły, a drobnych kłótni o najmniejszy szczegół było więcej niż konkurencji.

Rose niemal podskakiwała na krześle, niechętnie dźgając widelcem leżące na talerzu frytki. Kompletnie straciła apetyt przez napięcie. Chyba każdy w sali denerwował się podobnie jak ona. Rozejrzała się z ciekawością, patrząc na różnorodne rysy twarzy, jednak jej spojrzenie zatrzymało się na siedzącym opodal Abenie. Wbijał w nią swoje świdrujące oczy. Podjęła wyzwanie i marszcząc czoło starała się nie odrywać od niego wzroku. Nawet z tej odległości czuła tę podejrzaną energię emanującą od niego. Powoli ją pochłaniała, poddawała się, pozwalała by zniewoliła jej ciało.

- Weasley – mocne szturchnięcie siedzącego obok Malfoya przywróciło ją do życia. Zamrugała i nie kryjąc przerażenia spojrzała na Scorpiusa, który mrużył ze złością oczy. – Skup się. Uwielbiasz igrać z życiem, co?

Rose zerknęła jeszcze przelotnie na Abena, ale nie patrzył na nią i uśmiechając się sarkastycznie sunął spojrzeniem po pomieszczeniu.

- Jest w nim coś dziwnego – stwierdziła Rose, kręcąc lekko głową. – Nie potrafię tylko powiedzieć co.

- Coś złego – podsumował Malfoy niechętnie, próbując ominąć ten niewygodny temat. – Przestań, Weasley.

- Przestań, Weasley – przedrzeźniała go, wywracając oczami.

Na ustalone miejsce doszli na pół godziny przed czasem. Musieli parę razy wracać, bo Rose zdarzyło się zapomnieć różdżki, a później koniecznie potrzebowała przejrzeć jeszcze raz ważniejszą część swoich notatek. Po drodze do ustawionego specjalnie na tą okazję namiotu, zdążyli się jeszcze pokłócić. Atmosfera pomiędzy nimi była wystarczająco napięta, by całkowicie zniweczyć ich plan działania. Nie mieli pojęcia, czego może dotyczyć pierwsze zadanie, a nerwy sięgnęły prawie zenitu.

Rose ledwie wstała, gdy do namiotu zaglądnął jeden z organizatorów i z miłym uśmiechem oświadczył, że nadszedł ich czas.

MPU - SCOROSEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz