Rozdział 9

215 7 3
                                    


Minął jeden taki dzień, a chylił się ku zachodowi kolejny. Trzecia tura zawodów rozpoczynała się już niebawem, dzieliły ich od niej zaledwie cztery noce.

Rose siedziała na balkonie, patrząc ze znużeniem na zachodzące słońce. Barwiło niebo czerwienią i przenikało ostatnim blaskiem między licznie zasadzonymi drzewami. Szelest liści współgrał z głosem leniwie uderzających fal o brzeg, zagłuszając hałas ostatnich maruderów błąkających się po pałacowych terenach.

Dziewczyna próbowała całkowicie się wyciszyć, jednak co chwilę zostawała wyrwana z transu. Przez zapalczywie krzątającego się po swoim pokoju Scorpiusa, donośne krzyki z oddali, czy głośne, ptasie rozmowy. Denerwowała się tym jeszcze bardziej i zamiast medytacji miała porządną dawkę irytacji.

- Weasley, łazienka wolna – odparł Malfoy, wyglądając na balkon i z lekkim uśmiechem mierząc ją spojrzeniem. Standardowo pozbierała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła zażyć nieco wieczornej toalety.

Po raz kolejny, gdy wyszła do przedsionka i zajrzała do pokoju Scorpiusa, jego już nie było. Nie zastanawiała się długo. Ubranie czegoś cieplejszego niż nocna piżama i wysuszenie włosów szybkim machnięciem różdżki zabrało jej dosłownie chwilę. Zamknęła starannie drzwi do pokoi i ruszyła kręconymi schodami w dół, z braku innych możliwości, mając pewność, że Malfoy poszedł właśnie tędy. Komplikacje zaczęły się dopiero, gdy wyszła na korytarz. Zarówno prawa, jak i lewa jego strona wydawały się takie same, więc wybór padł bez żadnego poparcia argumentami.

Rose ruszyła w prawo, w dłoni mocno ściskając różdżkę. Przez złe wspomnienia z zamknięciem w składziku nie miała już pewności co do poruszania się po pałacyku. Co prawda wyznaczono dwóch mężczyzn, którzy w najbliższych dniach mieli wszcząć śledztwo, ale Rose wątpiła w jego powodzenie.

Lewo, prawo, prosto. Labirynt korytarzy wydawał się nie mieć końca. Czuła się tu jak na pierwszym roku w Hogwarcie, gdzie jeszcze kompletnie nie potrafiła się odnaleźć. Zawsze chodziła wtedy z Albusem, a czasami i z Jamesem, starając się przyzwyczaić do tego nowego, ogromnego domu. Tu nie miała nikogo, za wyjątkiem Malfoya.

Scorpius był jej wrogiem numer jeden od samego dzieciństwa, kiedy tylko zobaczyła go na peronie. Miała jechać wtedy na swój pierwszy rok magicznej szkoły. Doskonale pamiętała słowa ojca, gdy nakłaniał ją do bycia lepszą od niego we wszystkim. Patrząc na te tlenione włosy, buźkę aniołka i wiecznie schludne, drogie ubranie, zawyrokowała, że będzie to wręcz banalnie proste. Nie było. Scorpius okazał się być przebiegłym, inteligentnym i pracowitym chłopcem, który dodatkowo znajdował czas na wszelkiego typu rozrywki. Może i nie był duszą towarzystwa i potrafił znikać na parę godzin, ale duża część osób bardzo go lubiła. W każdym razie miał o wiele lepszą opinię, niż jego ojciec za czasów szkolnych. Ale co z tego, jeśli i tak go nienawidziła?

Niewiele czasu zajęło jej wydostanie się z pałacyku. Nie miała jakichś dużych szans na odnalezienie Malfoya. Nie wyszła jednak z pokoju na darmo, miała nadzieję na chwilę relaksu przy jasno świecącym księżycu. Reguły Hogwartu i pałacyku były do siebie bardzo zbliżone, nie zabraniały jednak samowolnych wycieczek w nocy, jeśli tylko znajdowały się one w obrębie terenów placówki.

Rose rozglądała się wkoło z ciekawością, jak urzeczona odszukując nocne tajemnice ogrodu. Drobne kwiatki, ledwo wychylające główki z przystrzyżonej trawy mieniły się jasnym blaskiem, z reguły w kolorze ich płatków. Niewielkie stada tworzyły puchate, świecące dywany, sunące przez dużą część traw. Nie one jedyne były anomalią tego środowiska, o których dotychczas Rose mogła jedynie czytać. Długie witki wierzb wiły się wokół własnej osi, wytwarzając raz na jakiś czas słabą, mrugającą poświatę. Patrzyła na to wszystko jak urzeczona, na nowo odkrywając tajemnice wyspy, tym razem już po zachodzie słońca. Jedyne czego żałowała, to tego, że nie wyszła na taki spacer o wiele wcześniej.

MPU - SCOROSEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz