1.

82 5 1
                                    

Wracam do domu. Kolejny beznadziejny dzień szkolny mam za sobą. Widzę przejeżdżające koło mnie samochody. Ludzie w nich wracają do domów wykończeni kolejnym dniem w pracy. Niektórzy jadą po swoje dzieci, które skończyły lekcje albo wybierają się do pobliskiego sklepu na zakupy. Każdy ma swoje życie. Każdy ma inne życie. Ludzie przechodzący koło mnie idą jak w transie do wyznaczonego celu. Przechodzę koło sklepów, które od lat mijam codziennie. Z każdym krokiem zbliżam się do domu. Tylko pytanie czy aby na pewno to jest mój dom? Podobno dom jest tam gdzie jest nam dobrze. To jest miejsce gdzie czujemy się bezpieczni. Miejsce w którym są osoby, które kochamy, i które nas kochają. Dlatego nie mogę nazwać to miejsce domem. Wolałabym wyjść gdzieś, spędzić z kimś czas. Ale zawsze przypominam sobie, że nie mam z kim. Nie mam do kogo zadzwonić, pogadać lub spotkać się. Nie mam nikogo. Wchodzę przez szarą bramkę do miejsca, które znam na pamięć. Do miejsca, które znam do dziecka. Wychowywałam się w tym miejscu. Zawsze wspominam stare czas, kiedy byłam dzieckiem i widziałam świat kolorowym. W tedy życie było piękne. Tak codziennie. Wspominam to wszystko i walczę z łzami, żeby nie wyszły na światło dzienne. Zawsze dla mnie jest to trudne. Otwieram drzwi, które zawsze są otwarte. Wchodzę ściągam buty i wchodzę po schodach na piętro. Tam widzę 3 pary drzwi. Jedne do łazienki, drugie do pokoju rodziców i trzecie do mojego przeklętego królestwa. Oczywiście wchodzę do mnie. Odkładam plecak. Zdejmuję kurtkę i ubieram bluzę. Telefon odkładam na szafkę. Schodzę na dół do kuchni. Czuję od razu zapach zupy grzybowej. Udaję się tam.
- Cześć... - Powiedziałam cicho zachrypniętym głosem w stronę mojej matki. Nie liczyłam na odpowiedź. Nigdy jej nie dostaję. Wyjmuję z szafki szklankę. Nalewam do niej soku pomarańczowego. Wyjmuję talerz na zupę i nalewam sobie mniej niż pół chochli jedzenia. Zjadam to dość szybko i uciekam do pokoju. Teraz będę w nim siedzieć przez resztę dnia. Najpierw robię zadanie. Czekam z niecierpliwieniem na wyjście mojej mamy do pracy. Na moje szczęście pracuje w nocy. Jeśli zastanawiacie się co się stało z moim ojcem to nie żyje od 3 lat. Od tego momentu moje życie się zmieniło. Załamałam się po jego śmierci. Nie umiałam się pozbierać. Podobnie miała moja mama. Kochała go. Kiedy był jeszcze wśród nas byliśmy szczęśliwą rodzinę, a teraz.... Matka pozbierała się po roku. Wiedziała to, że już nie wróci i musi zapomnieć o nim i żyć dalej. Jak widzę ją to wydaje mi się, że zapomniała. Znalazła sobie nowego partnera do, którego za kilka dni mamy się przeprowadzić. Wtedy poznam go pierwszy raz i pójdę do nowej szkoły. Na samą myśl jest mi smutno. Nie lubię zmian. Tam najprawdopodobniej będę sensacją. Będę w centrum uwagi a tego nienawidzę. Wolę siedzieć sama lub z kilkoma osobami. Chociaż patrząc na to co wiem to wolałabym być sama. Przyjaźń nie istnieje. Wiem to. Doświadczyłam tego na własnej skórze dużo razy i nie chcę więcej. Robimy błędy po to żeby później ich nie popełniać. Czasami się zastanawiam czy na pewno przyjaźń nie istnieje czy tylko los daje mi samych fałszywych ludzi. Zapewne odpowiedzią jest to drugie. Los jest podły dla mnie i tego nie będę ukrywać.

Teraz jestem sama w pustym mieszkaniu. Włączam mój głośnik bardzo głośno. Biorę dwie poduszki i kładę je na moim szerokim parapecie. Teraz pozostało mi znaleźć mój duży zeszyt i ołówki. Dawno nie rysowałam, a innego pomysłu na zabicie nudy nie mam. Ze znalezionymi rzeczami siadam na tym parapecie i zaczynam rysować. Zazwyczaj jak rysuje to to co mam w głowie. Oddaje moje myśli i mój nastrój na białe kartki. Kreślę linie, rysuję dokładnie. Muszę mieć to perfekcyjnie. Przynajmniej rysunki są takie jaki chcę. Choć i tak wyglądają jak gówno. I to właśnie jest w nich najpiękniejsze. Są brzydkie, beznadziejne tak samo jak ja. Dzisiaj padło na rysunek, który jak by ktoś go zobaczył na pewno wysłałby mnie do psychologa. Narysowałam postać. Jest do nas odwrócona tyłem. Widzimy tylko jej długie brązowe włosy, czarną bluzę, czarne jeansy oraz trampki. Widać, że jest to dziewczyna. Byłby to zwyczajny rysunek gdyby nie to że ta dziewczyna wisi w powietrzu. Dokładniej jest powieszona. Koło niej jest przewrócone krzesło, na którym parę minut temu stała. Popełniła samobójstwo. Osoby, które zobaczyłyby to nie wiedziały by jednej rzeczy a dokładnie tego, że ta dziewczyna na rysunku  to ja. Czyli Hope... Nadzieja... Tak mam takie imię. Nadał mi je tata. Myślał, że będę dziewczyną która będzie zarażać szczęściem, optymizmem, nadzieją... Robił wszystko bym taka była... A teraz jestem szesnastoletnią dziewczyną z depresją, która ma myśli samobójcze i się okalecza. Każdej nocy ryczy w poduszkę. Która po prostu jest nikim i nie ma nikogo. Osobą która straciła wiarę na lepsze jutro oraz nadzieję....

Witam!
To moje pierwsze opowiadanie. Mam dużą nadzieję, że wam się spodoba. Następne rozdziały będą pojawiać się co 1 lub 2 tygodnie. No zależy wszystko od tego czy będę miała czas i jakiś pomysł. Nie zawracając wam więcej głowy życzę miłego dnia!
Słów: 826

Dlaczego Udajesz Hope?Where stories live. Discover now