Castiel ma problem.
No, może nie do końca.Castiel ma ogromny problem, który dodatkowo może sprawić, że wyląduje gdzieś na ulicy liczącej sobie bez mała dwa milenia europejskiej stolicy, bez prawie żadnej możliwości powrotu do domu, znajdującego się tysiące kilometrów od jego aktualnego miejsca pobytu.
A zaczęło się zgoła niewinnie. Kto by pomyślał, że można mieć aż takiego pecha.
Cała sprawa zaczęła się w ogóle kilka dobrych miesięcy wcześniej, kiedy Castiel stwierdził, że może czas najwyższy ruszyć się z przytulnego, małego mieszkanka w Waszyngtonie, wziąć wreszcie urlop w pracy i może skorzystać z faktu, że przez całkiem minimalistyczny tryb życia, podchodzący czasami wręcz pod ascetyzm, na jego koncie bankowym uzbierała się w zasadzie dosyć pokaźna sumka.
Przez „ruszyć się z domu" miał tu oczywiście na myśli wakacje, jakąś dłuższą wycieczkę, zmianę klimatu może na nieco bardziej europejski, gdzie żaden z jego braci nie miałby szans budzić go w środku nocy przez walenie w drzwi jego własnej kawalerki.A jako, że w sumie od lat interesowała go starożytna cywilizacja śródziemnomorska, to wybór dosyć szybko padł na Włochy, ze szczególnym naciskiem na Rzym, który, jakby nie było, stanowił samo epicentrum Imperium, które królowało w Italii oraz daleko poza nią przez ponad tysiąc lat.
Na początku wszystko szło jak z płatka; oferta małego biura podróży, na które natknął się przypadkiem znajdowała się idealnie w cenie, którą był skłonny wydać, wylot był o całkiem, jak na podróże samolotem, dogodnej godzinie, a Michał i Gabriel nawet zobowiązali się raz na kilka dni zerknąć na mieszkanie i w razie czego podlać kwiatki — no po prostu żyć nie umierać.
Później zapowiadało się nawet lepiej, bo słoneczna Italia podbiła serca Casa już w ciągu paru minut, miejsca do zwiedzenia zdawały się być nieskończone, ludzie przemili, a kawa... na wszystko co dobre na Ziemi, to nie była kawa, włoskie espresso było prawdziwym napojem bogów i od tego momentu nikt chyba nie byłby w stanie przekonać go, że jest choć trochę inaczej.
Później natomiast wszystko szlag jasny trafił. Castiel nie sądził, że jakikolwiek człowiek mógłby mieć aż takiego pecha.
Otóż najpierw biuro ogłosiło bankructwo. No i, zgoda, może i nie byłaby to sytuacja tragiczna, gdyby nie fakt, że tego zanim się o tym dowiedział, to jakiś sukinkot zdążył skroić mu torbę, a że tego samego dnia odbyła się wycieczka do San Marino, do której oczywiście był mu niezbędny paszport, więc, jak się można było spodziewać, wszystkie dokumenty wyparowały, łącznie z częścią posiadanych przez Casa pieniędzy.
Jakby tego było mało, to przedstawiciele biura po cichu się zmyli, żeby przypadkiem nikt nie zaczepił ich z pretensjami — i to w sumie mógłby zrozumieć, bo było jakieś prawdopodobieństwo, że zrobiłby to samo, jednak dupki z biura nie pokazały się nawet trzy dni później, kiedy wywalono go z hotelu ze względu na brak możliwości dalszego opłacania pokoju.
Taaa... Cas był w dupie.
A nawet niekoniecznie miał jak zadzwonić do braci, bo jego telefon znajdował się bezpiecznie w torbie... u jakiegoś niewątpliwie przemiłego pana z Rimini.
Teoretycznie mógłby zadzwonić z automatu, ale drobnych też już nie miał.
Efekt?
Był całkowicie sam na ulicach Rzymu bez grosza przy duszy.
I w zasadzie to całkiem prawdopodobne, że skończyłby gdzieś pod mostem, bo ludzie to często jednak dupki, gdyby nie fakt, że zainteresował się nim przemiły chłopak pracujący na pół etatu jako tour guide przebrany za gladiatora w Koloseum*. Uroczy młodzieniec, dobrze znający angielski, po prostu podszedł do niego i zapytał, czy coś się stało, że tak nieszczęśnie się włóczy pod starożytnym amfiteatrem, bo właściwie to widział go tu parę razy, a że Castiel wyglądał jak kupka nieszczęścia, to jakoś zapadł mu w pamięć.
Słysząc historię pechowego turysty nie zapytał już o nic, poprosił go tylko, żeby poczekał do końca jego zmiany.
Kiedy skończył robotę, zabrał go do domu, żeby Cas mógł się przynajmniej trochę ogarnąć i, chwała chłopakowi na wieki, pożyczył mu telefon, żeby mógł zadzwonić do domu.
A że to „Sassy headcanons", to chyba wiadomo, jak to się dalej mogło potoczyć.
epilog: po kilku miesiącach od poznania Sam zapytał, czemu Castiel po prostu nie zwrócił się z całą sprawą do ambasady amerykańskiej.
Cas niechętnie musiał przyznać, że doznał totalnego zaćmienia umysłowego i po prostu nie przyszło mu to do głowy.
* o ile dobrze pamiętam, a tak jest na 99%, to tak nie robią. szkoda. mogliby zwabić rzesze turystów.
✬ ja nie wiem, co tu się wydarzyło. samo się wylęgło, przysięgam ✬
CZYTASZ
Sassy headcanons ↠ s p n
RandomHeadcanony z shipu Sassy/Sastiel, który jest zbyt undergroundowy w fandomie i nie mogę tego znieść. Aktualizacje rzadko ↠ kiedy wpadnę na pomysł, który nie ssie lub znajdę coś wartego przetłumaczenia.