【2】ancient rome AU

81 8 1
                                    

Castiela czasami potwornie męczył jego status społeczny, okej? No bo, zgoda, status patrycjusza był generalnie całkiem wygodny (wprawdzie akurat jego rodzina do najbogatszych może nie należała, ale stan społeczny był stanem społecznym i wbrew pozorom wcale nie zanosiło się na tu, żeby mieli spaść na niższe miejsce w hierarchii) - przywileje akurat stanowiły całkiem spory pozytyw, ale haczyk był taki, że nie istnieją przywileje bez obowiązków i Castiel wiedział o tym doskonale.

Ileż to razy wychodził do zwykłego ludu, żeby nie tylko spędzić z nimi trochę czasu, ale porozmawiać, zapytać, jakie zmiany dobrze byłoby wprowadzić w systemie? Nie chodziło nawet o to, żeby coś tym ludziom naobiecywać dla zyskania głosu w ewentualnych wyborach, nie, chociaż byłby to niewątpliwy profit. Cas zdawał sobie sprawę, że są patrycjusze i patrycjusze. Jedni z reguły ograniczali się właśnie do jak największego odgradzania się od motłochu, drudzy natomiast może tego nie robili i próbowali polepszyć standard życia - jako że miejscami naprawdę było na co narzekać - ale chyba żaden nie bratał się z ludem do takiego stopnia, w jakim robił to Castiel.

Bo Castiel kochał gawiedź i to, jaką prostotą odznaczali się ci przynależący do niższych warstw społecznych. W taki sposób mógł przynajmniej odpocząć od ciągłej gry pozorów, która odbywała się nieustannie w domach arystokracji, gdzie wszystko sprowadzało się tak naprawdę do władzy. Oczywiście, wśród ludu nie zawsze było kolorowo. Często musiał ukrywać się, żeby przypadkiem nie dostrzegł go ktoś, kto mógłby chcieć całkowicie zniszczyć jego reputację na arenie politycznej i tylko szukał sposobu na to, aby go oczernić - a znając życie, możnaby takowy wyłuskać niemal ze wszystkiego. Innymi razmi spotykał się z niechęcią, najczęściej ze strony, o ironio, niewolników (ta jednak nigdy nie była jawna) oraz wyzwoleńców.

Chociaż, tak po głębszym namyśle, to wyzwoleńcom wcale się nie dziwił. Sam traktowałby podejrzliwie kogoś z patrycjatu, który zagaiłby go w mało uczęszczanej alejce tylko po to, aby porozmawiać o polityce.

Samuel był wyzwoleńcem, tak samo zresztą, jak jego brat, mimo że rozdzielono ich lata wcześniej. Tylko że Dean miał ten komfort, że dano mu wolność manumissio vindicta, wyzwolenie pretorskie, które było formą wyzwolenia cywilnego. Słowem, jego brat miał przynajmniej pewność, że całe jego dziedzictwo po śmierci będzie należało do jego rodziny.

Sam tego nie miał. Manumissio inter amicos, które otrzymał on, dawało mu wyłącznie obywatelstwo na czas życia. A potem? Diabli wiedzieli. Nawet, gdyby kiedykolwiek miał dzieci, to zostałyby z niczym.

Nie, żeby był bardzo gorzki z tego powodu. W zasadzie to najważniejszym aspektem wolności było to, że nie musiał brać już udziału w walkach gladiatorów, do których był wcześniej wystawiany, a co stanowiło mimowolne źródło sukcesu.

Dlaczego w takim razie został uwolniony? Ha. Okazuje się, że jeżeli ratujesz życie swojego właściciela, osłaniając go własnym ciałem i ponosząc przez to rany, to ten potrafi być wcale wdzięczną osobą.

W każdym razie, uwolniono go od ciągłej walki, od profesji Dimachaerusa i tym był naprawdę zachwycony. Inna rzecz, że tak czy owak trudno było mu wyżyć z robót, których często się imał. Tu zatrudniał się jako do połowu, tam robił za posłańca, czasami nawet wybywał poza stolicę, żeby pomagać w polu. Grunt, że chwilami ledwo wiązał koniec z końcem.

Za to Castiela, kiedy ten przychodził porozmawiać z takimi jak on, słuchało mu się wręcz przemiło, mimo że nigdy w życiu nie próbowałby z nim porozmawiać osobiście. Nie, że się bał, czy że widział Castiela jako jednego z tych polityków, których miło się słucha, a gada do niego jak do ściany - nie. Sprawa polegała na tym, że po prostu nie wychodził z założenia, żeby miał patrycjuszowi coś godnego uwagi powiedzieć. Od tego byli inni wyzwoleńcy - lepiej wykształceni, może nawet umiejący czytać i pisać, bardziej zamożni. A on? Co, mimo swojej niewątpliwej inteligencji - w końcu rozumiał doskonale, o czym Castiel do nich mówił, wielkie dzięki - to przecież jedynym, co tak naprawdę znał, była technika walki sztyletem. Gdzie mu tam do dysput z wysoko postawionymi.

Spotkają się, jak się można domyślić, przypadkowo. Ot, kolejnym razem, kiedy będzie musiał się ukryć, Castiel wskoczy nie w tą uliczkę, co potrzeba i wpadnie na jakąś bandę szumowin. I chociaż, pewnie, sam potrafi walczyć wcale niezgorzej, to jednak przewaga liczebna w końcu swoje robi.

Zupełnym zrządzeniem losu kilka uliczek dalej będzie przechodził Sam, nie zwracając uwagi na otaczający go świat i tylko wydłubując sztyletem z czasów walk w Koloseum brud spod paznokci. Usłyszy szamotaninę, a że serce ma na właściwym miejscu, to pobiegnie sprawdzić, co takiego się dzieje.

Trafi na oratora, którego słucha jak zaczarowany, który sam jeden broni się przed grupką bandziorów i tak jakoś wyjdzie. Po wszystkim weźmie go do siebie - opatrzyć rany, w końcu nie godzi się, żeby arystokrata chadzał po Rzymie poturbowany przez mendy społeczne i wyniknie z tego pozornie niezobowiązująca rozmowa. Rozmowa, która zaczaruje Castiela całkowicie w ten sposób, że kilka tygodni później stanie przed niewielkim mieszkankiem Samuela z koszem tabliczek - zarówno czystych, jak i zapisanych - i narzędziami do pisania, i propozycją: ❝hej, chciałeś kiedyś nauczyć się czytać i pisać, prawda? Teraz to chyba dobra chwila?❞

A Sam? Sam roześmieje się serdecznie, zaprosi Castiela do środka i skontruje żartobliwie ❝Tylko, jeżeli pozwolisz mi podszkolić się w walce❞

Od tak.

oczywiście to będzie dopiero początek, ale hej, to tylko pomysł na AU

Mam wrażenie, że schrzaniłam ten Rzym, ale tak czy owak w miarę mi się podoba, a to coś nowego.

Sassy headcanons ↠ s p nOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz