Tae wszedł do wnętrza ogromnego domu, który przez swoje rozmiary wydawał się jeszcze bardziej opustoszały niż w rzeczywistości był. Wyciągnął swoje zmarznięte stopy z białych trampek, ustawiając je na podgrzewanych kafelkach, a zimową kurtkę odwiesił na mosiężny haczyk, zdobiący idealnie białą ścianę. Był niczym cień. Zawsze, gdy wchodził do domu, zmieniał się w człowieka widmo, przemieszczał się po pokojach bezszelestnie, niezauważony, tak aby nie musieć nawiązywać z nikim jakiegokolwiek kontaktu.
– Kochanie? – Zawołała wesoło kobieta, opierająca się o kuchenny blat. – Czemu uciekasz od mamusi? – Zaśmiała się.
Tae zaczął zwalniać aż do momentu, w którym nie stanął całkowicie. Obrócił się na pięcie w stronę matki i zmęczonym wzrokiem spojrzał na nią pytająco.
– Czemu wróciłeś tak szybko? Powinieneś mieć jeszcze dwie godziny. – Zagadnęła, patrząc na syna nieco podejrzliwie.
Od pewnego czasu jej nieskazitelne dziecko ujawniało coraz więcej swoich wad, a ona była zbyt przewrażliwiona by niby tak drobne niuanse uszły jej uwadze. Pamiętała dokładnie, kiedy Tae zaczynał i kończył zajęcia. Nasłuchiwała jego kroków, które uspakajały ją, gdy słyszała jego obecność.
– Zwolnili nas do domu wcześniej. – Rzekł pewnie Tae, mając już opanowaną do perfekcji swoją grę aktorską.
– Taeś, słońce, jeśli coś się dzieje, możesz mi powiedzieć. – Powoli podeszła do syna. – Wiesz, że zawsze ci pomogę.
– Mamo. – Jęknął cierpiętniczo.
– No co? Jesteś moim jedynym dzieciakiem. Kocham cię najmocniej na świecie, choć czasem mam ochotę ukręcić ci głowę. – Zaśmiała się, głaszcząc go po włosach. – Kocham cię synku i chcę dla ciebie jak najlepiej.
– Nie jestem już dzieckiem. – Powiedział, delikatnie odciągając matczyną dłoń.
– Po prostu powiedz mi, czy coś jest nie tak. Chodzisz ostatnio taki przybity.
– Wszystko w porządku. – Rzucił na odchodne.
Kobieta westchnęła zmęczona i patrzyła ze smutkiem na plecy syna znikającego u szczytu schodów. Nie mogła go stracić. Nie pozwoli na to. Nie, jeśli chodziło o jej jedynego synka. Tylko on jej został.
Jungkook założył na głowę ciemnoczerwony, obdrapany kask i wsiadł na swoją ukochaną maszynę, którą dostał na szesnaste urodziny od ojca. Co prawda, wtedy przez dwa lata jeździł na niej nielegalnie i ku rozpaczy matki nie dał się odciągnąć od tej bestii. Uwielbiał bowiem widzieć zazdrość w oczach rówieśników, gdy przyjeżdżał swoją dziecinką pod szkołę. Teraz maszyna nie wzbudzała takiej sensacji. Miał już te osiemnaście lat, a motor nie był najnowszej generacji, mimo to, kochał go, bardziej niż kiedykolwiek pokocha jakąkolwiek kobietę. On i jego dziecinka stanowili nieodłączną całość. Liczby na liczniku zmieniały się zawsze w zależności od jego humoru. Gdy był wściekły, uwielbiał gnać przed siebie, zapominając o tym, że jest zwykłym dzieciakiem z przedmieścia, natomiast w takich chwilach jak ta, delektował się przesuwającym się obok niego krajobrazem, czasem nawet doprowadzając kierowców do szewskiej pasji. Gdy podjechał pod blok, oparł motor o nóżkę i od razu skierował się do domu. Wbiegł po kamiennych schodach, mówiąc starszej pani ''dzień dobry''. Otwarł drzwi i od razu po ich rozwarciu przywitał go mokry język pupila.
– Brian! Nie! – Wykrzyknął, odpychając psa, gdy ten z radości nie potrafił ustać w miejscu. – Uspokój się, psie nie było mnie tylko kilka godzin.
Wszedł do środka, kierując się do kuchni. Otwarł lodówkę i zajrzał do środka, pies szedł równo z nim, nie spuszczając z niego wesołych, czarnych oczu.
CZYTASZ
Nie mów mi jak mam umierać
FanfictionW szkole uczą nas jak interpretować wiersze, wyliczać sinusy i cosinusy, czym charakteryzują się bezkręgowce. A kto nauczy nas jak radzić sobie z przemijającym czasem? Kto wytłumaczy, że życie jest kruche i zbyt krótkie, aby je marnować? Co byś zr...