Rozdział 5 - W Parku Narodowym

22 2 2
                                    

Mijały kolejne dni, tydzień, nawet miesiąc. Dominika i Eleonora zaczęły wspólnie polować, choć nie zawsze było to proste. Często musiały odpuścić z powodu egzaminów płomiennowłosej czy jej przymusu pójścia na wykład. W międzyczasie starały się dociec wyglądu owej broni przeciwko Erregne. Niestety, w żadnych podaniach nie figurowało nawet jego imię. Ponadto, przestały znajdywać kolejne części układanki – bransoletki. Cała sprawa stanęła w miejscu i nijak chciała z niego ruszyć.

~*~

Biegła ile sił w nogach. To, co ją goniło nie odpuszczało. Słyszała za sobą ciężki oddech i głośne kroki. Potknęła się. Upadła na wilgotną ziemię, uderzając głową w jeden z wystających korzeni drzew. Na blond włosach pojawiły się ślady szkarłatnej cieczy, a głowę dziewczyny przeszył ból. Mimo to wstała. Jej instynkt przetrwania nakazywał biec dalej. Ratuj się! – krzyczał pewien głos, którego pochodzenia nie znała. Po chwili łupanie w okolicach lewej skroni zniknęło, podobnie jak palące uczucie w płucach, spowodowane długim sprintem. Adrenalina.

–– Zostaw mnie! –– krzyczała przez łzy. Bała się tego, co miało nadejść.

Poczuła jak coś z impetem uderza w jej plecy. Ponownie upadła, lecz tym razem została przygwożdżona do podłoża. Wielkie łapy stwora uniemożliwiały wyrwanie się. Panika rosła. Ostatnie co udało jej się zrobić to odwrócić twarzą do owego stworzenia. To był jej ostatni widok. Ostatni krzyk z powodu widoku, jaki zastała. Ostatni dech przed rozszarpaniem gardła. Jedna z łap potwora uniosła się, aby nabrać rozmachu. Następnie nastąpiło uderzenie, prosto w szyję. Ostre, niczym brzytwa, szpony pozbawiły ją życia. Mała iskierka w oku tliła się jeszcze dosłownie sekundę, jakby w nadziei na pomoc, która nie nadeszła. Zmarła w wieku zaledwie osiemnastu lat.

~*~

–– I jak? –– zaczęła szatynka. –– Co masz tym razem?

–– Seria zgonów w Roztoczańskim Parku Narodowym.

–– Oooo, ciekawe co to. –– myślała na głos łowczyni.

–– Nie wiem, zobaczymy. Mamy aż cztery dni, później muszę iść na wykład. –– powiedziała płomiennowłosa, nie ciesząc się za bardzo z tego faktu.

–– Spoko zdążymy. –– zapewniła ją Eleonora, odpalając silnik.

–– Następny przystanek – hotel! –– wykrzyknęła Dominika, uśmiechając się.

–– Tak jest! –– zaśmiała się łowczyni, ruszając z parkingu, należącego do miejscowej policji.

~*~

Szykowały się już na polowanie. Zakładały, iż owym zabójcą jest Bies, sądząc po obrażeniach jakie miały na ciele znalezione ofiary. W myśl przysłowia ,,przezorny zawsze ubezpieczony", zabrały broń z żelaza i srebra oraz trochę wody święconej i kilka krzyży. Tak w razie czego.

–– Gdzie znaleziono najwięcej ciał? –– zapytała Eleonora, gdy były już prawie na miejscu.

–– Wzdłuż Wieprza. Przejdziemy się brzegiem czy jak? –– zapytała pasażerka.

–– Tak, ty będziesz szła po jednej stornie, a ja po drugiej. W razie czego – strzelaj. –– odparła doświadczona łowczyni, wysiadając z samochodu. Dominika poszła w jej ślady, również go opuszczając, lecz wcześniej zabierając plecak z tylnego siedzenia.

–– Podejdziemy sobie kawałek Rudką i później wzdłuż rzeki, ok?

–– Ok.

Od tej krótkiej wymiany zdań zapanowała cisza. Obie dziewczyny, już przyjaciółki, nasłuchiwały czegokolwiek niepokojącego. Gdy doszły do wody, szatynka przeszła na drugą stronę. Następnie poczęły iść w głąb parku. Nic nie zapowiadało przyszłych wydarzeń.

~*~

Wyczuł nowe ofiary. Dwie dziewczyny. Łowczynie.
Przeskoczył nad małym dołem, zmierzając prosto na nie. Kolację właśnie podano.

~*~

Usłyszały głośny tętent ciężkich łap. Miały stuprocentową pewność, iż to owy morderca.
Bies wyskoczył zza pobliskich krzaków, usiłując staranować Eleonorę. Odskoczyła na bok w ostatniej chwili, chroniąc się przed porożem demona. Bowiem nie należało ono do małych. Podobnie jak i jego właściciel. Stwór był potężny. Budową ciała przypominał żubra, lecz był znacznie większy a przednie i tylne kończyny były zakończone ostrymi pazurami. Ponadto posiadał znacznie dłuższy ogon i zęby, które bez problemu byłyby w stanie odciąć rękę jednym kłapnięciem szczęk. Sierść pokrywała jedynie garbaty grzbiet potwora i część przednich łap. Jego wściekłe, pomarańczowe oczy zdawały się być zasnute mgłą.
Dominika w pierwszej chwili tylko się przyglądała, stojąc po drugiej stronie Wieprza.

–– Strzelaj, a nie tak stoisz! –– krzyknęła na nią szatynka.

Podziałało, studentka dobyła pistoletu i, choć nie była strzelcem wyborowym, posłała kulę prosto w prawą skroń Biesa. Stwór zawył i już miał się rzucić na dziewczynę, lecz nadszedł niespodziewany atak z tyłu. Łowczyni, na którą wcześniej szarżował, wyskoczyła na jego grzbiet, raniąc go przy tym sztyletem. Wydał z siebie skowyt, który szybko zastąpiony został rykiem wściekłości. Zaczął się miotać we wszystkie strony i uderzać o to, co tylko się nawinęło. Szczęśliwie, Eleonora zeskoczyła z niego nim ten zdążył ją zmiażdżyć. Z kolei w tym czasie Dominika przeprawiła się przez rzekę i wymierzyła w potwora kolejne dwa strzały. Tym razem w lewe żebro i prawe udo. Niestety, ich radość z chwilowego zwycięstwa nie trwała długo. Mianowicie rozwścieczona bestia ruszyła na nie pełną parą, jakby zapominając o palącym bólu w miejscach postrzału. Zrobiły unik, skacząc w przeciwne strony.

–– Biegnij przed siebie! Później się spotkamy! –– krzyknęła szatynka, podrywając się do biegu. Miała nadzieję, iż ich przeciwnik wybierze ją jako swoją nową ofiarę. Aby mieć większą pewność, że to za nią ruszy w pościg, podniosła przypadkowy kamień i rzuciła w bestię. Trafiła w nos.

–– Tędy pokrako! –– wydała się na całe gardło, machając chaotycznie rękami.

~*~

Pędziła prosto przed siebie. Nie słyszała nic poza swoim oddechem i szybkim biciem serca. Panika w końcu wzięła górę, zmuszając ją do szaleńczego biegu na łeb, na szyję. Dopiero po następnych dwóch minutach poziom adrenaliny we krwi zaczął się obniżać. Ogarnęło ją zmęczenie, a płuca zaczęły paliłć niemiłosiernie. Nogi się pod nią ugieły. Upadła, uderzając głową w jeden z wielu wystających korzeni. Straciła przytomność, lecz tuż przed tym mogłaby przysiąc, iż słyszała czyjeś kroki.

~*~

Dalej biegła. Przeskoczyła powalone drzewo, idealnie trafiając w dziurę, w której się schowała. Zobaczyła jak Bies przelatuje nad nią. Niestety, zwęszył podstęp i odwrócił się. Puściła się sprintem w stronę, z której przybyła. Nie poradzę sobie z nim... Nie dam rady. – pojawiło się w jej głowie. Biegła nieustannie słysząc tą myśl tak, jakby ktoś szeptał jej to tuż nad uchem. Owe słowa nie chciały odejść.
Usłyszała wystrzał z, prawdopodobnie, shotguna. Do jej uszu dobiegło jak jej prześladowca zawył z bólu, a następnie upadł na ziemię. Nie przerywając biegu, odwróciła głowę, by zobaczyć co się stało. Zza drzewa wystawała, jeszcze parująca, lufa broni. Nie mogła dostrzec strzelca, schowanego za jednym z dębów. Nagle poczuła jakby uderzenie, lekko powyżej klatki piersiowej, lecz poniżej szyi. Wylądowała na ziemi z bólem głowy. Trafiła w kamień. Zakręciło jej się w głowie. W mig pojawiły się mroczki przed oczami. Twarz jej oprawcy w pełni zasłoniła jedna z pojawiających się czarnych plam. Ostatnim co zapamiętała była ciemność i rozmowa dwóch mężczyzn nad nią. Nic z niej nie zrozumiała.

_________________________

Dziś nieco krótszy rozdział, ale następne z pewnością to wynagrodzą, więc nie musicie mnie jeszcze zabijać ;) Swoją drogą, na kogo trafiły dziewczyny? Cóż, to w następnym rozdziale :)

Do zobaczenia za pięć dni!

~ Karvi

Maki: SalvatoresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz