Pędziła tak szybko, jak tylko mogła. To, co ją goniło było tuż za nią.
–– Szybko! Tędy! –– krzyczał Mały, bardziej znany jako Wiktor. Wszyscy jechali konno, on był na przodzie.
–– Libera, uważaj! –– ostrzegł ją Szawier.
W mig obejrzała się za siebie i w ostatniej chwili udało jej się wykonać unik. Średniej wielkości drzewo prawie przewróciło się na nią i jej czarnego konia.
–– Dzięki, patrz przed siebie! –– spostrzegła, iż jechał prosto na jedną z wielu sosen.
Zielonooki chłopak zwinne ominął przeszkodę i pędził dalej.
Już widać wylot lasu.
Jeszcze kawałek.
Cała zgraja wyleciała z lasu jak z procy. Zatrzymali się dopiero kawałek dalej, po drugiej stronie drogi, nieopodal Zofianki Dolnej.
–– Są wszyscy? –– zapytał Wiktor, przyglądając się uważnie swoim towarzyszom.
–– Nie ma Libery. –– natychmiast zauważył Szawier.
–– Cholera.
~*~
~ Dwadzieścia cztery godziny wcześniej ~
Słyszał za sobą psy i tętent końskich kopyt. Wiedział co go zaraz czeka.
Potknął się. Upadł, ale to go uratowało. Oprawca już miał zatopić ostrze w jego ciele, lecz chybił. Chłopak szybko podniósł się z ziemi i pognał dalej w mrok nocy, licząc na to, iż zdoła się gdzieś schować.
Po co ja chciałem sprawdzić tą głupią legendę. – przeklinał się w myślach za idiotyczny pomysł, na który wpadł ze znajomymi.
Nagle poczuł przeszywający ból w lewym ramieniu. Strzała. On zaczął strzelać z łuku.–– Zostaw mnie! Już nigdy mnie nie zobaczysz! Obiecuję! –– krzyczał, lecz na nic się to zdało. Jeździec, którego twarzy nawet nie dojrzał, pojawił się przed nim i rozpłatał mu gardło. To był koniec. Koniec polowania.
~*~
~ Dwanaście godzin wcześniej ~
–– I co tym razem? –– zapytała Eleonora. Praca z przyjacielem Dominiki i jego grupą okazała się całkiem miła. Salvatores, bo tak się nazywali, ciepło ją przyjęli, nauczyli paru nowych rzeczy, ale przede wszystkim – dali wsparcie.
–– Młody chłopak, dwadzieścia lat, zabity w parku Lasy Janowskie. Coś lub ktoś poderżnął mu gardło. –– wprowadził wszystkich Mały. Szatynka mimowolnie lekko się uśmiechnęła, przypominając sobie tak bardzo niepasujący do Wiktora pseudonim.
–– No dobra, a dlaczego to sprawa dla nas? Może to jakiś zabójca albo dziki zwierzak? –– zapytała Libera.
–– Ostatnio ludzie widzieli tam dziwnego jeźdźca ze sforą psów. Oczywiście nikt taki nie meldował się do żadnego z hoteli, ba nie był nawet widziany w którejkolwiek wsi.
–– No to robi się ciekawie. –– skomentowała.
~*~
~ Teraz ~
Głowa ją strasznie bolała. Pamiętała jak coś pociągnęło ją do tyłu za kaptur, ale nic poza tym. Ze zdziwieniem odkryła, że jest na drzewie. Dokładniej na jakiejś grubszej gałęzi lipy. Chciała zejść, lecz jeszcze było ciemno, a nie miała ochoty ponownie natknąć się na Jeźdźca.
Wtem na pobliskiej gałęzi zobaczyła jak coś się poruszyło. Pewnie wiewiórka. – pomyślała i zbagatelizowała owe zdarzenie. Była zmęczona, w końcu bycie nieprzytomnym a sen to dwie kompletnie różne rzeczy. Zdjęła swoją bluzę i przywiązała się nią do drzewa, by mieć pewność, iż nie spadnie. Dodatkowo wpełzła między gałęzie, licząc na choćby tą odrobinę ochrony przed wiatrem.