Samotna podróż z Krakowa do Pabianic strasznie jej się dłużyła. Przyzwyczaiła się już do narzekania Dominiki czy puszczanych przez nią piosenek z gier bądź anime.
–– Jeszcze tylko dwie godziny... Jedna trzecia drogi za mną. –– powiedziała do siebie, sięgając po telefon, by odpalić sobie jakąś playlistę. Padło na jedną ze spokojniejszych. Trafiła na utwór Wędrowiec Michała Zielenia.
~*~
Biegł przez przyciemnione alejki parku, zwanego Bulwarami. Czuł, że jest za nim. Słyszał tętent kopyt i drewniane koła miażdżące żwir. Miał pewność, iż jeśli przeżyje, zapamięta te dźwięki aż po sam grób. Była tuż-tuż. Nie zwalniał biegu. Instynkt przetrwania był dość silny, aby nawet nie pozwolić mu się obejrzeć za siebie.
–– Zostaw mnie! Błagam! –– krzyczał, mijając ledwo palące się latarnie. Jego płuca zdawał się wypełniać żywy ogień, zaś nogi bolały jak po maratonie. Nagle nadzieja! Wybiegając zza rogu już widział wylot parku i kościół pod wezwaniem świętego Mateusza. Bezpieczeństwo. Życie.
Niespodziewanie potknął się. Upadł jak długi na ziemię. Chwilę później jego dusza opuszczała ciało. Biały powóz, ciągnięty przez białego, niczym śnieg konia, przejechał po nim. Zmarł na miejscu, nie cierpiąc za wiele.~*~
Po zameldowaniu w hotelu Fabryka Wełny ruszyła prosto do kostnicy. Swojego kochanego Mustanga zaparkowała jak najbliżej wejścia i wkroczyła do budynku, który miał już swoje lata. Najprawdopodobniej został zbudowany jeszcze za komuny.
–– Dzień dobry. –– rzekła, przekraczając próg pomieszczenia, w którym starszy patolig w służbowym stroju krzątał się przy jednym z ciał. –– Elwira Poznańska, CBŚ. –– wyjęła odznakę z kieszeni, pokazała i szybko schowała tam, gdzie jej miejsce.
–– Dobry, dobry. Jak pani widzi, mam tu co robić. W jakiej sprawie pani przychodzi? –– zapytał uprzejmie, choć ciężko niezauważyć, iż było to nieco wymuszone.
–– W sprawie Jana Klimka. –– odparła, nie wydając się w żadną dłuższą rozmowę, która, w tym wypadku, była zbędna, a nawet niepożądana.
–– Ach tak... Chwileczkę. –– odparł, odchodząc od stołu. Przejechał wzrokiem po tabliczkach na matalowych, wysuwanych szafkach i otworzył jedną z nich. Wyciągnął ją, a ich oczom ukazał się całkiem spory pojemnik z człowiekiem w środku... a przynajmniej tym, co z tego człowieka zostało.
–– Kto mu to zrobił? –– zapytała, spoglądając na czerwoną masę z kawałkami kości i kończyn.
–– Mówią, że jedna z Dam, a może nawet wszystkie. Biedak został przejechany przez powóz i rozerwany na... na to, co tutaj widzisz. –– pokazał ręką pozostałości ofiary.
–– Jakich Dam? –– zainteresowała się.
–– Ponoć w mieście grasują trzy Damy. Biała, Czerwona i Czarna. W wielkim skrócie: Biała robi za straszak, Czerwona za oprawcę, a Czarna za kata.
–– A wiadomo skąd się wzięły?
–– Z początku była tylko jedna - Biała, ale później pojawiły się te dwie pozostałe. Nie do końca wiadomo skąd. Ponoć to siostry. –– odpowiedział starszy mężczyzna, co zaintrygowało młodą fałszywą agentkę.
–– Jakaś miejska legenda? –– podeszła bliżej szczątek mężczyzny, pochyliła się nad nimi i zaczęła się dokładniej przyglądać.
–– Tak... –– powiedział od razu. –– ale nie za bardzo ją znam. Niedawno przeprowadziłem się tu ze względu na wnuczka, a takie paranormalne zabobony mnie nie interesują.